BAŁKANY. Przez Polskę na Bałkany
FELIETON. Przez Polskę na Bałkany
Andrij Lubka
Tak się złożyło, że bez Polski nie stałbym się bałkanistą, a bez języka polskiego nie nauczyłbym się serbskiego. W roku 2012, realizując stypendium ministra kultury Polski Gaude Polonia w Warszawie, dowiedziałem się o istnieniu Studium Europy Wschodniej UW. Bez wielkich nadziei złożyłem tam dokumenty i już po pół roku znowu stałem się studentem.
W Studium można było wybrać jako przedmiot badań jeden z regionów naszej części świata. Mimo że urodziłem się w Rydze, w regionie nadbałtyckim, zdecydowałem się na zupełnie przeciwny kierunek – Bałkany. Wydawało mi się wówczas, że to najbardziej egzotyczny i ciekawy region Europy. Literatura, muzyka, kuchnia i alkohol są tam genialne, czyż można się temu oprzeć? Oprócz tego przygotowywano nas do roli politologów, przyszłych analityków i dyplomatów, a Bałkany to przecież beczka dynamitu, gdzie konflikty prawdopodobnie będą funkcjonować jeszcze przez wiele pokoleń, więc pracy wystarczy dla wszystkich.
Każdy region miał swój spis języków, spośród których można było wybrać jeden. Na początku myślałem nad tureckim lub greckim, ale ostatecznie wybrałem serbski. Znam przecież ukraiński, rosyjski, rozumiem białoruski – to ze wschodniosłowiańskich języków, posługuję się też polskim i rozumiem czeski oraz słowacki z zachodniosłowiańskich. Z okresu studiów pamiętam starosłowiański. Dodając do spisu serbski, stałem się prawdziwym slawistą. Ponadto pojawiał się korzystny rachunek: ponieważ po rozpadzie Jugosławii powstały nowe państwa i każde z nich ogłosiło własny język, to w CV mogłem wpisać serbski, chorwacki, bośniacki, czarnogórski i serbsko-chorwacki!
Po otrzymaniu dyplomu dokładnie zrozumiałem, że praca naukowa, analityczna lub dyplomatyczna zupełnie mnie nie interesuje, dlatego skoncentrowałem się na twórczości literackiej. Pisałem własne książki i przekładałem dzieła innych. Jest nawet coś takiego, czego się wstydzę: po zakończeniu studium na UW skupiłem się na tłumaczeniu bałkańskich autorów. W ten sposób okazuje się, że w Polsce nauczyłem się serbskiego, by ograniczyć przekłady z polskiego. Było to związane z przekonaniem, że na Ukrainie i bez mojej osoby wystarczy tłumaczy z polskiego, natomiast literatura post-jugosłowiańska z jakiegoś powodu wydawała mi się trochę ciekawsza i bardziej aktualna dla Ukrainy w sytuacji wojny. Mimo wszystko wierzę, że niedługo powrócę do tłumaczeń z polskiego.
Zazwyczaj do przekładu wybieram dobrą literaturę, lecz – co ogromnie smuci mojego wydawcę – nie oznacza to, że również popularną lub masową. W ciągu ostatnich czterech lat przełożyłem z serbskiego powieść Srdjana Valjarevića „Como” i Svetislava Basary „Fama o biciklistima”1, z bośniackiego – powieść-reportaż Muharema Bazdulja „Koncert”2, z chorwackiego – zbiór wybranych wierszy kultowego młodego poety Marka Pogačara „Człowiek je kolację w kapciach swojego ojca”3 i powieść dobrze znanego w Polsce Miljenka Jergovića pod tytułem „Otac”4. O ile część z tych książek funkcjonuje już w polskim przekładzie, to opowiem o dwóch powieściach, które są niedostępne dla polskiego czytelnika. Czynię to z nadzieją, że znajdą one swych polskich tłumaczy i wydawców.
Otóż „Como” Srdjana Valjarevića to powieść o młodym serbskim pisarzu, który otrzymuje zaproszenie do rezydencji nad jeziorem Como (Lago di Como) we Włoszech. Rezydencja położona jest w luksusowej willi Rockefellera; dla młodego literata z biednego kraju, który przeżył rozpad, wojnę i hiperinflację, to najprawdziwszy pałac. W swym zgłoszeniu napisał, że będzie pracować nad powieścią opisującą trudną powszedniość swego narodu, lecz gdy przyjechał nad Como, okazało się, że goście mają do dyspozycji m.in. bar – najwytworniejsze włoskie wina podawane są tu bezpłatnie. Książka składa się z 30 rozdziałów, analogicznie do ilości dni w miesiącu. Każdy z tych dni bohater poświęcił winom i spacerom, a nie pisaniu powieści.
Ależ ta książka nie jest o pijaństwie i próżnowaniu młodego człowieka. Ponieważ drugie, ukryte dno, dzięki któremu powieść „Como” stała się kultowa w Serbii (siedem wydań!), a stanowi je wojna, która trzęsła eks-Jugosławią w latach 90. Książka ta należy do najlepszych przykładów psychologicznej wojennej prozy, gdzie prawie nie używa się wyrazu „wojna” i gdzie zupełnie nie ma opisów scen batalistycznych. Valjarević opisuje miesięczny pobyt lirycznego bohatera nad jeziorem Como: wykwintne kolacje, drogi alkohol, spacery po górach, flirty z miejscowymi dziewczętami – to wszystko, co wiemy o wytężonej pracy literata. Gdzież tam jest wojna? – zapytacie. Odpowiem – nie ma jej. Dlatego jest to straszna książka, najprawdziwszy wojenny horror, ponieważ opowiada o ucieczce – ucieczce od siebie, do innego kraju, w alkohol. Przecież ten młody człowiek ma tylko dwadzieścia parę lat i taki wiek zdarza się tylko raz w życiu. Więcej się to nie powtórzy. Po miesiącu wróci i mogą go powołać do armii, wysłać na front, aby zabić. A on jeden jedyny raz ma dwadzieścia kilka lat i szczerze mówiąc, to nie jego wina, że urodził się w przeklętej części świata, gdzie wojna przypada na każde pokolenie. On chce pożyć – chociażby jeden miesiąc – jak „biały człowiek”: bawić się, nasycić, podróżować i poznawać ludzi, po prostu żyć. Za kulisami tej prywatnej historii gore w ogniu i tonie we krwi jego kraj, cała dawna Jugosławia, Półwysep Bałkański. Stypendium kończy się, bohater wraca do piekła. Bardzo możliwe, że był to najpiękniejszy miesiąc w jego życiu.
Powieść „Fama o rowerzystach” stawia najważniejsze pytanie naszych czasów: czy Chrystus jeździł na rowerze? „Fama o rowerzystach” to najbardziej znana proza Svetislava Basary, która odniosła największy sukces; a napisał autor wiele – ponad czterdzieści – powieści, zbiorów opowiadań i dramatów. We współczesnej prozie serbskiej Basara zajął wyjątkowe miejsce klasyka, lecz bliski jest mu młodzieńczy bunt i żartobliwa prowokacja, zawsze stara się zadziwić czytelnika niespodziewanym zwrotem akcji. Historia, ta pisana z dużej litery, jest głównym materiałem jego twórczości. „Co by było, gdyby…? – pyta siebie autor, wymyślając nową wersję wydarzeń. Wszystkie jego najlepsze powieści to alternatywne historie, swoista „gdybologia”. Teorie spiskowe, masoni i templariusze, tajemniczy światowy rząd, sekretne dokumenty i metafizyczne zagadki – to jeszcze niepełny spis „składników”, które umiejętnie łączy pisarz.
Wśród serbskich prozaików Basara miał jednego nauczyciela – postmodernistę Milorada Pavića, ale to jeden z tych niewielu przypadków, gdy można powiedzieć, że uczeń przewyższył nauczyciela. Zrobił to dzięki błyskotliwemu i jaskrawemu poczuciu humoru. Erudyta, człowiek o encyklopedycznej wiedzy, fanatyczny pisarz (co rok książka!), Svetislav Basara zaciekawia czytelnika detektywistyczną fabułą, proponuje mu własną, mistrzowsko skonstruowaną wizję Historii, ale to, co rzeczywiście zjednuje mu czytelników, to dowcipne wybryki. Wyobraźcie sobie Chrystusa, który wjeżdża do Jerozolimy na rowerze. Albo Ducha Świętego, który patrzy na grzeszny świat z góry i widzi jedynie ruchome krzyże (tak z góry wyglądają rowery). Sherlocka Holmesa ponoszącego porażkę w sprawie z cyklistami, czy Zygmunta Freuda spotykającego się z członkami Zakonu Rowerzystów w ramach swojej praktyki lekarskiej. Wizje Basary nie znają granic, ale zawsze są zakamuflowane rzetelnym materiałem dowodowym – autor jak z rękawa sypie cytatami, faktami historycznymi, nazwami traktatów, detalami z biografii znanych osób, teoriami apokryficznymi i oniryczną leksyką. Technikę Basary można porównać jedynie z popularną obecnie twórczością Dana Browna i odnotować w niej źródła fejków, sfałszowane dla propagandy historie; słowem – powieść, o której mówimy, podobnie jak cała twórczość autora idealnie wpisują się w nasze hybrydowe czasy. Gdyby nie jedno „ale”.
Rzecz w tym, że „Fama o rowerzystach” po raz pierwszy wyszła w świat trzy dziesięciolecia temu – w 1987 roku. Jak opowiada autor, powieść była pisana fragmentarycznie, niepowiązanymi ze sobą rozdziałami, cząstkami, dłuższy czas wydawało mu się, że są to oddzielne opowiadania fantastyczne. Koniec lat 80. – to był niepewny czas, gdy w socjalistycznej Jugosławii aż wrzało od różnorodnych odtajnionych dokumentów, sfałszowanych rękopisów nieistniejących świadków, podrasowanej przez nacjonalistów „prawdy” o historycznych wydarzeniach, w kuchniach przekazywano z ust do ust teorie spiskowe, a w przestrzeni publicznej rozpowszechniano hasła o zburzeniu federacji. Pod tym kątem „Fama…” jawi się jako dokument swojej epoki, jej żywy nerw. Autor pisał ją również dlatego, by wykpić masową psychozę, na jaką zapadała jego ojczyzna.
Tak się składa, że dotarłem na Bałkany przez Polskę, a teraz mam nadzieję, że jakaś dobra bałkańska książka dotrze do polskiego czytelnika przeze mnie. Takim sposobem koło się zamknie.
1 Tytuł ukraiński „Фама про велосипедистів” – przyp. tłum.
2 Książka ukazała się w języku polskim pod tym samym tytułem – przyp. tłum.
3 Tytuł tłumaczenia wyboru wierszy z czterech tomów poezji Pogačara autorstwa A. Lubki i A. Tatarenko w języku ukraińskim brzmi „Людина вечеряє в капцях свого батька” – przyp. tłum.
4 Powieść ukazała się w języku polskim pod tytułem „Ojciec”, w języku ukraińskim „Батько” – przyp. tłum.
Andrij Lubka
Tłumaczyła z języka ukraińskiego Anna Jawdosiuk-Małek
Opracowanie językowe Aleksandra Zińczuk
Andrij Lubka – ukraiński prozaik, poeta i tłumacz młodego pokolenia. Wydawany w Polsce m.in. w Warsztatach Kultury w Lublinie, nominowany do Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus” za powieść Karbid w tłumaczeniu Bohdana Zadury.