HISTORIA. Słowo jak narzędzie komunikacji
Julita Hnatczak-Mahun (Toronto)
Mechanizm naszego narzuconego i wyidealizowanego przez narracje zwycięzców świata tzw. zachodniego, opartego na europejskiej judeochrześcijańskiej nauce i tradycji pokazał, że słowo wypowiedziane, chociaż jest podstawowym narzędziem komunikacji, nie ma żadnej wartości.
Narzędzie, które przyczyniło się do stworzenia wszelkich cywilizacji, bez twardego, fizycznego obrazu w formie zapisu, zostało sprowadzone do szumu.
Przez setki lat zbudowaliśmy całe systemy hierarchii kopii, pieczątek, teczek czy podpisów, wynajdując coraz to nowe metody zabezpieczenia, chronienia przed zniszczeniem, zagubieniem, czasem nawet bez względu na zawierającą treść, czyli takie dokumentowanie dla samego dokumentu. Nie widzę w tym oczywiście nic złego. Sama zresztą lubię poszperać w starych papierach. Jednak coraz częściej mam poczucie, że nasze uzależnienie i bazowanie tylko, lub w wielkiej części, na formie zapisanej, stworzenie darwinizmu społecznego, w którym jednostki posługujące się tymiż formami zapisanymi, pozycjonowane są wyżej w piramidzie ewolucji, automatycznie zdyskwalifikowało filozofie i systemy wartości innych, mniejszych, posługujących się przeważnie przekazem ustnym oraz niestandardową formą zapisu grup społecznych lub nacji.
Jakiś czas temu, szperając w bibliotekach cyfrowych, natknęłam się na notatkę:
Najogólniej wynika z niej, że zarówno ludność zamieszkująca tę wieś, jak i sama okolica nie jest warta uwagi, takie miejsce, kolokwialnie określane jako to, gdzie „diabeł mówi dobranoc”. Ludzie zamieszkujący to w większości analfabeci, bez zainteresowania kulturą, a kto czyta, ten sięga po „Silskoho Hospodarja” i „Pobudkę”. Zapisu odnośnie do terenu nie będę nawet komentować, gdyż większość choć raz pewnie odwiedziła Bieszczady lub przynajmniej widziała na zdjęciach. Nie wspominając o cerkwi w Gorzance.
Śmiem stwierdzić, że tak tendencyjna notatka nie miała za zadanie odnotować rzeczywistego stanu bogactwa duchowego i kulturowego tychże mieszkańców, lecz usystematyzować ich w niższej kategorii części społeczeństwa. W Polsce od lat bardzo kompetentni autorzy wydają książki i inne materiały na temat Bojków, Łemków, Dolinian, Pogórzan, Rusinów czy innych, rożnie zwanych grup etnicznych, zamieszkujących dzisiejsze tereny m.in. południowej Polski, opisują zarówno ich historię, jak i kulturę i tradycje. Nie będę wiec rozwijać tego wątku.
Ówczesna, podobnie jak poprzednia, polska władza i jej metody nie różniły się od metod stosowanych przez pozostałe europejskie państwa, kolonizatorów, którzy bezprawnie, kierowani chęcią dominacji, wzbogacania się kosztem innych, pod przykrywką fałszywego prometeizmu, „odkrywali” i „nawracali” podbijane narody.
Nie potrafili dostrzec unikalności, kolorytu, bogactwa, może innej filozofii życia, bardziej zbliżonej do natury i związanej z naturalnymi cyklami, zmianami pogodowymi zachodzącymi w otaczającym ich środowisku. Współcześnie też często nie dostrzegamy takiej unikatowości, szczególnie jeśli ocieramy się o nią codzienne. Często też przedstawiciele tych grup w Europie do dzisiaj są na różne sposoby dyskryminowani. Ciekawią nas za to narody, o których wiemy niewiele, które pozostają dla nas za jakąś zasłoną tajemniczości, przynajmniej w naszych wyobrażeniach. Takim narodem, czy też narodami są tzw. Indianie, chociaż jest to określenie niepoprawne, mieszkańcy Ameryki Północnej lub określonej przez pierwsze nacje zamieszkujące ją – Żółwiej Wyspy (nazwa związana z historią powstania świata i pojawienia się ludzkości).
Kanada od jakiegoś czasu próbuje naprawić chociaż niewielką część zniszczenia, które wyrządzili francuscy i angielscy kolonizatorzy i dopuściła przekaz ustny Aborygenów jako tzw. dowód rzeczowy, dokument w sądzie. Historia tego kraju nie zaczyna się bowiem 154 lata temu, jak to często niepoprawnie się powtarza. Tutaj, jeszcze przed przybiciem do brzegu przestraszonych żeglarzy z innego kontynentu, do których tubylcy wyciągnęli przysłowiową rękę, cywilizacja rozwijała się swoim własnym, naturalnym tempem, ze wszystkimi podstawowymi jej cechami, takimi jak dyplomacja i rozwiązywanie konfliktów, wymiana handlowa, rozwój kulturowy, nauka czy przekazywanie tradycji. Czyli właściwie to samo, co w Europie, prócz skodyfikowanego zapisu języka.
Ta różnica spowodowała całą lawinę nieszczęść dla pierwszych narodów zamieszkujących Wyspę Żółwią. Nie mogły wiedzieć, że siadając w dobrej wierze do stołu, mając nadzieję na nowe partnerstwo, zaczynając rozmowy z tym nieznanym narodem, który nie wiadomo skąd pojawił się nagle, słowo wypowiedziane ma zupełnie inną wartość, wagę autorytatywną.
Pierwsze Narody Kanady do dziś kultywują tradycje przekazu ustnego swojej historii. Fascynujące jest to, że wyznaczone osoby w klanach dniami powtarzają historię – tak, jak została im przekazana przez Starszych, historię od stworzenia świata. Niektóre z tych przekazów mogą trwać całe dnie, a nawet lata. Nie są to mity, wymyślone zdarzenia, lecz precyzyjne przekazy z pokolenia na pokolenie. Historie i ważne wydarzenia rejestrowane są również w motywach graficznych w maskach, biżuterii, innych ozdobach lub odzieży.
Jeden z pierwszych traktatów dotyczących współpracy, wymiany handlowej i wspólnego bezkonfliktowego zamieszkiwania terenów przez reprezentantów Pięciu Nacji i kolonistów Duńczyków w latach 1613–1614, został zarejestrowany metodą lokalnej ludności, a mianowicie w formie pasa zwanego GUSWENTA.
“You say that you are our father and I am your son.”
We say, ‘We will not be like Father and Son, but like Brothers’.
This wampum belt confirms our words. These two rows will symbolize two paths
or two vessels, traveling down the same river together. One, a birch bark canoe,
will be for the Indian People, their laws, their customs and their ways. We shall each
travel the river together, side by side, but in our own boat. Neither of us will make
compulsory laws or interfere in the internal affairs of the other.
Neither of us will try to steer the other’s vessel.
Trzy białe pasy oznaczały: Przyjaźń, Pokój i Po wsze czasy (Friendship, Peace, For Ever), a dwa fioletowe: dwa naczynia, dwa byty reprezentujące obie strony, niezawadzające sobie, płynące i funkcjonujące obok siebie bez konfliktu. Genialny, przynajmniej dla mnie, w swojej prostocie, lecz zawierający system rządzenia, współfunkcjonowania, kod moralny i kierunek stosunków dyplomatycznych. Był on z pewnością wiążący dla Pierwszych Nacji, które do dziś honorują ten traktat, ale czy taką samą wartość miał dla Europejczyków? Z historii wiemy, że nie bardzo.
Pięknym wręcz dokumentem jest Wielki Pokój (The Great Peace of Montreal) podpisany w 1701 r. w Montrealu, pomiędzy gubernatorem francuskiej kolonii i 39 Pierwszymi Narodami, zapewniający rozwiazywanie konfliktów w przyszłości na drodze dyplomatycznej, zarówno pomiędzy kolonizatorami, jak i współpracującymi z nimi szczepami aborygeńskimi.
Niestety i ten, chociaż zapisany w europejskim języku (francuskim), z podpisami, znów nie okazał się wiążącym dla najeźdźców. Wszystkie kolejne traktaty i ugody, spisywane czy to w angielskim, czy francuskim języku, zdawały się obowiązywać tylko Pierwsze Narody, które i tak nie potrzebowały tylu słów ani znaków, aby dotrzymywać wcześniejszych uzgodnień. Z każdym nowym zapisanym dokumentem, tracili kolejną część przestrzeni do życia, tak fizycznej, czyli terytorium, jak i metafizycznej, duchowej, w której kultywowali swoje tradycje i od setek lub nawet tysięcy lat wychowywali kolejne pokolenia. W rezultacie jedyne co udało im się częściowo zachować, to właśnie umiejętność oralnego przekazu historii, chociaż wiele języków różnych szczepów znikło na zawsze, żyjący przedstawiciele tych wymarłych, wyniszczonych grup posługują się dziś językiem angielskim lub francuskim. Dzięki tej tradycji i umiejętności ustnego rejestrowania i przekazywania informacji, nacje te powoli zaczynają się odbudowywać. Teraz, z dodatkowym doświadczeniem i wnioskami z poprzednich kontaktów z przybyszami i osiedleńcami, nie wierzą w słowa naszych oficjeli, polityków, przedstawicieli. Jest to też dobra lekcja dla nas. Oczekując od wypowiadającego się odpowiedzialności za swoje słowa w codziennym obcowaniu, zapominamy czasem, że nadużywanie, przekręcanie, opisywanie niezwiązane z zaistniałymi faktami czy też stanem rzeczywistym, jest wpisane w formę i metodę naszej komunikacji, organizacji społeczeństwa i jego zachowania, w wypracowywaniu pożądanego, następującego na przekór logice, efektu końcowego jakiegoś działania. I chociaż jako jednostki zawsze będziemy reagować na fałszywe świadectwa, opinie wypowiadane o nas, o naszych bliskich, naszym narodzie, to bardzo rzadko będzie nam dane sprostować czy też wytłumaczyć fałsz, właśnie dlatego, że skoro jest przyzwolenie w naszej cywilizacji na fałszywy zapis, to w jaki sposób obronić się może jedno zwyczajne słowo?
Julita Hnatczak-Mahun (Toronto)
Kultura Enter 2021/2022
nr 101