ZAMIAST WSTĘPU (ESEJ). Korzeń stepowy
„Istnieją ludzie podejmujący wielkie tematy, lecz brak im słów, by je wypowiedzieć; są też tacy, którym nie brak słów, którzy jednak przyszli na świat bez tematu” – słowa Waslija Rozanowa* mogłyby posłużyć za zgrabne motto na cały Nowy Rok 2022. Niech towarzyszy nam temat, nie tylko piękne słowa, znajdujmy niepozorowane słowa i niewymuszone tematy, torując drogę ku potencjalnemu twórczemu przemieszaniu, ażeby nie ulec stagnacji, tej mentalnej śpiączce. Dlatego na przełomie kolejnego, wyjątkowo trudnego roku, zamiast wstępniaka przytaczamy esej poświęcony poetyckiemu obrazowaniu wolności, pewnemu aspektowi pandemii jak zatrzymanie biegu dotychczasowego świata, co właśnie wypadł z kolein. Bowiem to doświadczenie dotyczące mobilności oraz wspólnego nam wszystkim wyzwania: unieruchomienie – zarówno fizykalnego, jak i konceptualnego: słowa, komunikowania, tendencji myślowych.
Aleksandra Zińczuk
Tekst ten był pierwszym efektem wewnętrznego szarpnięcia, zwanego w literaturze dość rutynowo tęsknotą. Pisany na tematyczną propozycję „Barykady i poeci”* – organizatorów międzynarodowej najstarszej litewskiej imprezy literackiej pt. Poetycka Wiosna – absorbował w siebie dopiero początki zbierających się nad nami utrapienia i zgryzoty wynikających z nowego pandemicznego stylu życia i (nie)poruszania się. Nie trzeba czytać wybranego przez litewskich twórców tematu nazbyt dosłownie i zadaniowo. Wystarczy pomyśleć o tym, że barykada jest zazwyczaj czymś z zewnątrz, intencjonalnym, wytworzonym przez człowieka, grupę ludzi, dlatego też nie przynależy do świata natury, jest kontekstem kulturowym. I tym tropem idźmy w stronę czytelniczego porozumienia. Próby podniesienia upadku wrażliwego ducha z powodu niemożliwości przemieszczania się. Podczas pandemii pierwsze najbardziej dotkliwe olśnienie było takie, że długo nie będę mogła jeździć na ukochany wschód Europy. Zarówno opór, o którym tu mówimy, jak i kondycja poetycka jest swoiście indywidualną peregrynacją przez manowce zbudowane na uczuciowych wyimkach wybranych literackich i kulturowych tropów.
1. Barykady
Poezja pozostanie bezradna wobec wielu spraw, jednak głos poety często wynika nie tyle z bezradności, co z oporu, kontry – słowem, tego, co stanowi barierę, przeszkodę, barykadę – immanentnie wrośniętą w sylwetkę człowieka przełamującego milczenie świata lub innym razem – odgadującego jedynie jakiś umowny język odległego kosmosu. Ten opór sam w sobie nie może być środkiem. Jeden z bohaterów-wizjonerów powieści białoruskiego Żyda, Mosze Kulbaka, Mesjasz z rodu Efraima otrzymuje ostrzeżenie: „Będziesz kuszony, żeby stawiać opór”(1). Poeci w dużej mierze nie przystają do rzeczywistości społeczeństwa przez wzgląd na ich wrodzoną niepokorność, a nie rzadko i próżność, nie tylko na przypisywaną niepospolitą wrażliwość. Platon chciał wygonić poetów z kraju za odstawanie od konkretu, prawdy. Poeci, artyści, filozofowie, jak wszyscy ludzie, mijają się z prawdą, jeśli kłamią, to ładniej niż inni. Dążenie do sedna sprawy, prawdy, korzenia, istoty jest drogą kamieni. Czy nie na tym polega wyruszenie w drogę? Na pokusie anachoretyzmu? Dawny głód podróży zastępuje acedia.
Jeśli ustawiamy barykadę w opozycji do poetów, to będzie ona stanowić coś zbędnego, przypuszczalnie niepożądanego, wręcz wrogiego. Może jednak wyzwalać samodzielność, świadomość, odwagę lub rozwagę, jednocześnie stanowiąc stymulujący warunek do powstania – jeśli nie dobrej poezji, to wytworzenia jakościowego wzorca lub godnej postawy poety, artysty lub obywatela. Barykada może działać mobilizująco poprzez zatrzymanie, podarowanie czasu do namysłu, przystanku na szlaku ślepego podążania w gonitwie zbędnych słów, codziennych przyzwyczajeń, odgórnych wytycznych.
W zaproponowanym tytule wileńskiego sympozjum „Poeci i barykady” zwróćmy uwagę na subtelne połączenie owego spójnika „i”, wskazującego domyślnie na symbiozę poety z tym, co od niego różne, pośrednio symbolizujące opór, ścianę, mur. Jednak dzięki choćby takim niedoskonałościom poezja może się jawić jako forma dążąca do doskonałości. Lecz oto barykady związane ze światem ludzkim, wytwarzanym przez człowieka, pozostają czymś sztucznym. Poeci bardziej odczuwają potrzebę autentyczności, niż rutyny i sztampy skodyfikowanych w sztywne społeczne umowy, nieustannie się z nich wyzwalając, negując uprzednie konfiguracje. Friedrich Holderlin oddaje im pierwszeństwo: Morze daje odbiera pamięć/ I miłość także przykuwa oczy./ Lecz to, co zostaje, ustanawiają poeci. Być może szaleństwo było ceną, jaką musiał zapłacić niemiecki poeta żyjący w nadzwyczajnym napięciu, wyznaczonym przez więzienne ramy pospolitości:
Nie zniosę tego nigdy, wciąż i wciąż na nowo
Krokami chłopięcymi jak więzień,
Krótkimi, odmierzonymi krokami
Codziennie iść, nie zniosę tego nigdy!
Ten rodzaj przymusu, będący kamieniem u szyi uwznioślonego gestu twórcy, daje wyraz między innymi w liryce zatytułowanej Wędrówka, skądinąd niosącą teozoficzne horyzonty (Lecz ja chcę w góry Kaukazu!).
Stałą barykadę stanowi więc wewnętrzny ciężar, sprzeciw, niedostosowanie, nieuznanie powszechnego obowiązku banalności, niezgoda na nieprawość, niesprawiedliwość, nieistotne – czy poeta deklaratywnie obstaje przy postawie politycznie bądź społecznie zaangażowanej. Te wszystkie zewnętrzne elementy nie mają większego znaczenia dla myśli uniwersalnej. Najważniejsze, że kształtują wewnętrzną potrzebę poezji wysokiej próby, a więc jej trzon może stanowić najczęściej rozłam, pękniecie i zespojenie, jakiś uskok oraz impuls, potrzeba wyjścia poza barykady powszedniości, fizyczności, sensualności, przeciwieństw. Bierzmy tę prawdę bez tragizmu jednostki, jako constans wpisany w naturę kogoś wyczulonego na więcej.
Zgodnie z matrycą polskiej pamięci kulturowej kilka pokoleń, słysząc „barykady” pomyśli o żołnierzach. Poetach z karabinem na ramieniu jak Baczyński lub Gajcy albo o cenzurowanych artystach, w podziemiu wydających zakazane teksty, śpiewający protest-songi lub umierających w odosobnieniu, na emigracji lub zakładzie psychiatrycznym. Wszyscy zakazani bywają z jednego powodu: prawdy. Ale czy poeci nie pozostają wciąż identycznie bezbronni wobec prawdy? Tak samo jak wobec zła? Przecież do stwierdzenia tego faktu nie potrzeba dekoracji z okopów i kolczastych drutów.
Prymat współczesności wikłającej poetów w zajmowanie stanowisk, opowiadania się po stronie, szkodzi materii poezji. Tak jak przestarzałe spory lub postawy polityczne zamierzchłych epok. Dziś coraz częściej krytykowana jest zamknięta, elitarna dla niektórych kręgów forma poezji (sztucznie) zaangażowanej, która trąci koniunkturą, brakiem autentyzmu, jeśli nie wynika z instynktownego doświadczenia. Na pewno autentyzm angażowania czy, jakkolwiek by to lepiej ująć, głos społecznie świadomy, zdeterminowany jest warunkami niezależnymi od poetów. Kiedy na przykład w Ukrainie wybuchła w 2013 i 2014 roku rewolucja, ostatecznie zduszona agresją rosyjską. W literaturze w czasie Euromajdanu powstało całkiem sporo niezłej, jeśli nie wartościowej, literatury i sztuki. W takich momentach bolesnych dla całego społeczeństwa sprawdzają się hasła wcześniejszych epok, potwierdzające, że wolność nie jest czymś oczywistym, nikomu i żadnemu narodowi nie jest dana na zawsze. Wolność wewnętrzna, jak przekonywał zamordowany w 1985 r. ukraiński dysydent Wasyl Stus, wiąże się z nadrzędną potrzebą poezji, jaką jest „rozwój naszej duchowości”. We wspólnych momentach dziejowych przywrócony zostaje trzon idei, ponownie przekonujemy się, jak bardzo karmimy się słowem, jak karmimy się sobą nawzajem, przeżywanym, rozumianym, czytanym na nowo, interpretowanym wewnątrz siebie oraz czytanym na głos. Czytać dziś poezję 755 lat temu urodzonego Dantego i mieć przed oczami obraz pandemii we Włoszech może skutkować inną wrażliwością i narodzinami refleksji odmiennej, szerzej wypływającej ponad kategorie religijne czy tożsamości narodowej. Oto nagle dawne walki, barykady i opory nabrały innego znaczenia, aby świat zrozumiał, że wyrastamy wszyscy z jednego pnia.
Wspólnym mianownikiem dla wszystkich poetów pod każdą szerokością geograficzną byłyby barykady wartości, mapa idei, repertuar wspólnych albo zbliżonych symboli, ekspresja indywidualnej wyobraźni, nieznoszącej zarówno przeszkód, jak i wszelkich przykazów. Tendencje te w różnych epokach i okolicznościach były zmienne, nie mniej jednak dość typowe dla wszystkich kultur. Lubelski wątek młodych poetów kontestujących rzeczywistość literacką, jak i polityczną zaowocował co prawda krótkim żywotem, ze względu na cenzurę, pisma „Barykady”, redagowanego przez Józefa Łobodowskiego, ale był forpocztą literackiej awangardy. Razem z Józefem Czechowiczem prowadzili pismo, wprowadzając do polskiej poezji innowacyjną pisownię małymi literami, na którą wkurzał się Czesław Miłosz. Do poetyckiej wspólnoty wartości należy opiewanie wolności, przekładanie świata wewnętrznego nad fizyczny i biologiczny, już w samym akcie tworzenia twórca wikła się do fundamentalną potrzebę odczuwania albo podzielenia stanu transcendencji. Kwestią drugorzędną jest głoszona treść czy intencja: autoterapia, solidarności z ludzką niesprawiedliwością, niedolą czy zachwyt estetyczny.
Postępujące zmiany społeczne i globalne, czas przeobrażeń, w które strącił nas czas pandemii nadarzył nam nowej barykady do przezwyciężenia, w sensie przeszkody i utrudnienia, które pojawiało się na drodze każdego z nas. To egalitarne doświadczenie, skupiające w sobie niemożność swobodnego przemieszczania się (w sytuacji nie do pomyślenia dla beatników, ograniczającej dla literatury drogi) oraz wszechobecnego niepokoju stało się dla nas możliwością przejścia z kultury obrazkowej w kulturę na powrót mówioną. Mówieniem nadrabiamy wrodzoną nam ruchliwość, która została nam tymczasowo zablokowana.
Czas roku 2020 oraz przedłużającej się izolacji temperuje charakter albo podsyca żądze. Sam w sobie stał się barykadą na wielu poziomach: międzyludzkim, międzynarodowym. Ale znowu jak w materii poezji, życie zaczęło przybierać nowe formy i kształtować się w nowych kierunkach, może wracać do wewnątrz, oglądać wstecz, ale właśnie działać stymulująco na dotychczasowe przyzwyczajenia, lenistwo uczuć lub intelektualną impotencję.
Dotychczasowa łatwość przemieszczania się oraz powszechny dostęp do wiedzy stały się niezauważalnie towarzyszami pychy. Jeden z polskich aktorów, utknąwszy w czasie pandemii we Francji, głosił w publicznej telewizji, że poezja już jest niepotrzebna. Niebywałe, gdyby nie poezja, to nie byłoby teatru, więc jako aktor czym by się żywił? Jednocześnie setki tysięcy ludzi kultury zostało bez środków do życia, walcząc nie tyle z komercją, co wszechobecną ofertą kulturalną w sieci. Zbierając żniwo przewartościowania potrzeb, będziemy jednocześnie zderzać się z szeregiem przemian w relacjach międzyludzkich. Z drugiej strony, rządy bogatych krajów jak Wielka Brytania i Niemcy przeznaczają gigantyczne środki na wsparcie kultury i sztuki, o których artyści innych państw europejskich mogą pomarzyć. Zaraz, chwileczkę, zatem barykady w czasie rewolucji pomagają pisać poezję, tworzyć dobrą sztukę, ale już klęska żywiołowa, głód, bezrobocie to platoński projekt świata bez poetów?
Oczywista dotychczas mobilność została zatrzymana przez przymusowe odnalezienie się w miejscu, w które chcąc nie chcąc wrośliśmy, osadziliśmy się. Na próbę zostały wystawione więzi rodzinne, przyjaźnie, relacje obywatelskie. Ktoś nam przypomniał, że świat stanowi system połączonych naczyń i jesteśmy zdani na siebie nawzajem. Jednak w sytuacji zagrożenia łatwo się zapomina o zasadzie wzajemności wobec sąsiada, następnych pokoleń, świata przyrody. Nie tylko Emil Cioran pisząc o wieku XX upatrywał w nim tragedię wielkiej migracji, jak i zależność od niej, przejawiającej się pod postacią choroby próżnej, samotnej duszy oraz pragnienia sławy: „Europę wprawiła w ruch samotność tego człowieka, który urodził się na jednej wyspie, a umarł na drugiej. Choroba tego wieku jest chorobą wyspiarską duszy, niezdolność do zamieszkania na lądzie, odmowa zakorzenienia się”(2). A jak my będziemy ponownie zakorzeniać się, czyim lub jakim kosztem? Pozwolimy, aby zniknęło przenikliwe spojrzenie wilka stepowego? Może jednak wspólnie wytworzymy nowy system korzeniowy, który uwidoczni się w sztuce i poezji, różnych społeczeństwach i bliskich społecznościach? Szczególnym gatunkiem są mało estetyczne rośliny zwane zmartwychwstankami, odporne na utratę życiodajnej wody. Warunkiem jest skupienie się przez te organizmy we współpracujące kule. Jakże tak? – zapytamy, z wątłym korzeniem na jałowej ziemi? Bez korzenia i gruntu, bez dostępu do wody, czy to możliwe? Dzięki czemu jednak możliwe? Różnorodności gatunkowej? Żaden z gatunków nie jest do końca samotny.
W jednym z dokumentów jadący pociągiem Werner Herzog ujmuje problem zależności naszego instynktu ruchu do najistotniejszych decyzji życiowych. Mianowicie sądzi, że rzeczy naprawdę egzystencjalne powinniśmy robić na własnych nogach, pieszo. Zachęceni przez artystę, wyobraźmy sobie sytuację: dajmy na to on mieszka gdzieś w Anglii, a ona na Sycylii. Mężczyzna musi wyruszyć w jej kierunku nie samolotem, nie pociągiem. Trzeba wyruszyć zupełnie na poważnie, piechotą, pokonać wiele dni, tygodni, zdobywając drogę do jej domu, by stanąć w drzwiach i po tak przebytej podróży móc oświadczyć, że odtąd będą razem. Herzog przekonuje, że gdyby miał po raz drugi ożenić się, wyruszyłby właśnie w podróż na piechotę z Londynu do domu swojej przyszłej żony, nawet jeśli mieszkałaby na Sycylii. A dokąd my skierujemy nasze pierwsze kroki w nowej erze zamknięcia, unieruchomienia? Właśnie teraz gdy zostało nam podarowane inne, drugie życie, i o ile będziemy gotowi na bezpieczne otworzenie drzwi naszych domów, porzucenia zapamiętanych sztucznych kształtów granic, dokąd pójdziemy tacy, jakimi naprawdę jesteśmy? Jakimi na nowo się staniemy? Gdzie odnajdziemy bijące źródło i głos poezji, na którą, jak na wszystko dookoła ma wpływ oporna barykada powszechnej światowej izolacji? Zdecydowanie nie przemówi już subtelna uległość wpisana między wersy Zza barykad Zuzanny Ginczanki.
Epoka postpandemiczna nie obiecuje szybkich i bezproblemowych rozwiązań do wolnego stanu przemieszczania się w różne części świata, do którego byliśmy przyzwyczajeni. A jednak zawiera sobie prawdę ogołocenia, jak również obietnicę przekraczania granic zmapowanych w codziennej antropologii rytuałów i pielęgnowanych przez nas lub mechanicznie powtarzanych przyzwyczajeń. Pożądane dotąd odosobnienie stało się nakazem stacjonowania we własnym okopie. Wobec tego istnieje zapowiedź przemiany, nawet jeśli ma być opłacona samotnością Norwida: Cedr nie ogrody,/lecz pustynie rodzą: próżnia — kołyską/olbrzyma; wielcy-poeci… dopiero przychodzą,/kiedy ich nie ma!
Pustynia w tradycji starohebrajskiej jest przecież domem wędrowca, dachem dla prześladowanych, miejscem oczyszczenia, wytchnienia i wsłuchiwania się w głosy. Otrzymaliśmy dodatkowy czas i doświadczenie pustyni bez wyruszania w egzotycznej kraje. Źródłosłów pustyni mówi o kierunku i ruchu słowa oraz o tym, że stanowi miejsce, z którego przemawia boskość, choćby jej pierwiastek. Dlatego tyle tam cudów, co niebezpieczeństw i demonów.
2. Poeci
Na powrót retoryczne pytanie o status poety w czasie postapokaliptycznym zadaje w swoim wierszu Andrzej Niewiadomski. W utworze pt. Biedny poeta patrzy na rzekę poeta wprowadza pytanie nie wprost, lecz za pośrednictwem zasłyszanego brutalnego doświadczenia, z delikatną wrażliwością dziecka jeszcze bez znajomości wiedzy o człowieku:
Każdego dnia słyszy: nie mam nic prócz swojego
dzieciństwa, słyszy: nie mam nic prócz śmiesznych idei,
słyszy jeszcze: nie mam nic prócz czystego języka,
następnego dnia: nie mam nic oprócz krzyku (…)
Poeta trawestuje dwa epokowe dla powojennej literatury i kultury polskiej teksty: wiersz Czesława Miłosza Biedny chrześcijanin patrzy na ghetto, z którego następnie tytuł przejął profesor Jan Błoński do słynnego eseju Biedni Polacy patrzą na getto. Wszystkie odwołania do poprzedników w tradycji literackiej stanowią nie tylko o zmyśle intertekstualnego łączenia uniwersum dzieła z codziennym umiejscowieniem pojedynczego człowieka w danej kulturze i przez nią współkonstruowanym świecie obrazów i odwołań, lecz więcej – podsumowują aktualną kondycję każdego indywidualnego poety: oto stanęliśmy w obliczu klęski człowieczeństwa. Może zatem poetom nie jest pisane dawanie świadectwa? A co z tymi, którzy przyjdą, gdy Holokaust stanie się jakąś dawną historią, a cywilizacja będzie miała inne problemy?
W centrum utworu Niewiadomskiego poeta pozostaje bezradny i bezbronny wobec koła historii oraz zwycięstwa odradzającej się natury. Ostatecznie poeta jest zniewolony wobec heraklitejskiej idei płynącej wody i ludzkiego losu, ograniczoności własnego temperamentu, absorbujących i anektujących fragmentów opowieści wielu Innych wobec jednej rzeki, w przeciwieństwie do żywiołu wody, niepragnącej niczego; ani zaszczytu, a ani sławy, ani śpiewania pieśni o niej. Obraz ten koresponduje z magnetyczną siłą dziecięcych doświadczeń transcendentalnych, jakie eksplikuje Miłosz w poetyckich wyprawach w rodzinne strony litewskie, gdzie „nauczył się czterech stron świata” i gdziekolwiek by się nie znalazł, zawsze był „odwrócony twarzą do rzeki”. Albowiem te pierwsze nauki o świecie będą stanowić mityczne, prywatne źródło energii twórczej. Odkrywający własne źródło w prywatnych peregrynacjach, Niewiadomski staje w obliczu tego samego wyzwania, co każdy z nas, pochyla się nad tajemnicą, nad tą samą, lecz inną już rzeką, swoim ja i już nie-ja. Zostawia nas z pytaniem, czy to jeszcze passus nieskończoności czy źródło lęku i przygnębienia:
(…) Nikt nie pyta, czego nie ma,
nikt wie, że nie warto pytać, rzeka płynie, jest
czysta, przezroczysta, niczego nie niesie, biedny
poeta patrzy na rzekę.
A jednak pozostajemy z niemocą wobec faktu (nie)pamięci tradycji kulturowej, jaką naznaczone będzie kolejne pokolenie. Wobec płynącej rzeki pozostają dwie możliwości: zerwać z tradycją lub pielęgnować ją. Jednak wobec kryzysu wartości duchowych, postępujących wraz z rozwojem cywilizacyjnym, następuje jakaś wyrwa. Wynika ona m.in. ze śmierci poetów, którzy zginęli przez barykady ustanowione odgórnie, bezlitośnie, politycznie, nieludzko, choćby w okresie Wielkiego Terroru. W latach 20.i 30. poprzedniego stulecia NKWD śledziło i usuwało wszelkie przejawy ducha indywidualizmu, rodzących się patriotyzmów w krajach Europy nad Bugiem, w dolinach i odnogach Niemena, Wilii, Narwy, Dźwiny i Dniepru. W stosunkowo młodych państwach tej części Europy, których przez wielki tutejsze pokolenia były przemocą rusyfikowane przez urzędników wielkiego mocarstwa, jak zresztą również sami jego obywatele. Twórcy, którzy nie potrzebowali uznania, ale budzili, cucili, ostudzali dusze zdeptanych narodów, często zginęli bez pamięci. Jak o nich opowiadać uczciwie, bez przypisywania politycznych ograniczających nas określeń. Ale jaka jest prawda o nas dzisiaj wobec innych kultur? Czy powstanie narodów załatwia za nas sprawę? Czy przetrzyma próbę czasu? Czy wytworzymy coś mniej dzielącego w świecie, który zaczyna się scalać i różnice kulturowe mogą nie tracąc znaczenia, przestać dominować naszym postrzeganiem Drugiego?
Wróćmy do źródeł. Wyobraźmy sobie najbliższą nam rzekę, jezioro, staw, morze, czy to z dzieciństwa, czy też okresu bardziej świadomego. I miejmy ten moment przed oczami, kiedy mówimy o zmianie. Przecież czas pandemii skłania nas znowu w stronę autentycznej rozmowy, zmiany i zniesienia barykady. Świat był dotąd rozedrgany, lecz teraz ta mowa zaczyna być również skierowana do sąsiadów, daleko zamieszkałych znajomych i ponownie tej uniwersalnej przyrody, która może ukoić. Stąd aktualnie dziś wybrzmiewają nieprzypadkowo nazwane „mówionymi pieśniami” Papuszy, polsko-romskiej poetki:
Ziemio moja i leśna, jestem córką twoją.
Lasy śpiewają, ziemia śpiewa;
śpiew ten składamy – rzeka i ja –
w jedną cygańską piosenkę.
Poezja Papuszy (w języku polskich Romów Papusza oznacza „laleczkę”), czyli Bronisławy Wajs, niosą ze sobą szereg niezapoznanych, wzruszających historii. Była polską Romką, poetką bez wykształcenia i pierwszym fenomenem twórczości dojrzałej i świadomej na tle niepiśmiennej kultury romskiej. W czasie okupacji hitlerowskiej z cygańskim taborem przemierzała lasy Wołynia i Wileńszczyzny, doświadczając traumy wojennej, uratowała setki dzieci romskich, żydowskich i polskich w czasie II wojny światowej, chowając się razem z nimi po lasach. Przemierzyła Polskę ze wschodu na zachód i już została, jak większość uciekinierów czy przesiedleńców w nowej przestrzeni na tak zwanych (przez ówczesną i skuteczną po dni dzisiejsze propagandę) ziemiach odzyskanych, a więc danych niemieckich terenach, które weszły po postawieniach jałtańskich w strefę na nowo ukształtowanej politycznie Europy.
Poetka zdradza pewien sekret w wierszu Las, że oto mówienie jest darem przynależnym nie tylko człowiekowi, lecz przyrodzie, a nawet w przeciwieństwie do ludzi – przyrodzie z natury uczciwej, wystarczającej do życia w zgodzie ze wszechświatem:
Pokochał mnie las,
dał mi cygańskie słowo
Wiatr nauczył mnie śpiewać,
rzeka płakać pomogła.
Wszystkie kwiaty leśne
szyją mi spódnicę.
Wszystko, co w lesie żyje,
to siostry moje i bracia.
Dziś łatwiej przyjdzie nam zrozumieć ukłon Papuszy w stronę żywiołu wędrówki, piękna dzikiej natury, ciemnego lasu i palącego słońca. Pokazuje nam, jak mocno można zazdrościć rzece swobody meandrowania, podczas gdy jej wędrowny tabor został unieruchomiony, kiedy stało się niemożliwe „wrócić na tamte drogi”. Nie wszyscy jesteśmy poetami, ale dziś wszyscy jesteśmy Papuszą.
Bywa, że poezja ma siłę jak życiodajny korzeń na pustyni, lessie, górskim uskoku, przepastnym stepie, skazana na minimalne warunki bytowe, jednak trwa. Zadowalać ją może spojrzenie lub oczekiwanie na rzekę. Bez tej tęsknoty, bez tych wyrzeczeń, bez tej tamy i barykady nawet najlepiej skrojona suknia na miarę nazwy poezji będzie tylko popisem formalnym, opanowaniem kunsztu językowego, jednak ducha nie ubierze żadna litera. Jak bardzo osobna by nie była, należy chronić tego wilka w naturze, czyli czystej poezji. W wierszu Woda która wędruje (1970) odwieczna potrzeba człowieka wędrowca zrównuje się z rytmem meandrującej rzeki. Potrzeba wolności uzmysławia teraz dotkliwy brak możliwości wędrowania. Dlatego tak bardzo przeżywamy czas izolacji, samotności i przestoju:
Biedna, nie zna żadnej mowy,
żeby nią gadać, żeby śpiewać.
Coraz to pluśnie tylko srebrnie,
zaszemrze jak serce woda mówiąca.
Tylko koń, co na trawie się pasie
niedaleko stajni
słucha jej i szum rozumie.
Ale ona nie ogląda się za nim,
umyka, odpływa dalej,
by oczy nie mogły dojrzeć
rzeki, która wędruje.
Owo wędrowanie wody ma wymiar indywidualny, będący w opozycji do samotni zbudowanej przez Ciorana czy bohatera Wilka stepowego Hermana Hessego. To idealny moment, żeby zderzyć się z miejscami, w których dawniej płynęła woda, bo dziś sami stanęliśmy jakby na pustyni. Czas, aby zderzyć się mitem odmieńca, dojrzeć do cygańskiego wędrowca, do Innego, do Drugiego. Już czas. Daj rękę. Chodź!
* Waslij Rozanow, tłum. Piotr Nowak, Warszawa 2017, wyd. Kronos, s. 15.
**Esej wygłoszony podczas 47. Międzynarodowego Festiwalu Poetycka Wiosna w Wilnie, 2020.
1. Mosze Kulbak, Mesjasz z rodu Efraima, przeł. Krzysztof Czyżewski, Sejny 2017, s. 7.
2. Emil Cioran o Napoleonie w: Okno na Nic, przeł. Ireneusz Kania, Warszawa 2020, Wydawnictwo Aletheia, s. 272.
Aleksandra Zińczuk
redaktor naczelna
Kultura Enter 2021/2022
nr 101