Strona główna/ESEJ. „Kresymentalizm” na spokojnie. Ukraina, Polska i postkolonialne wyzwolenie

ESEJ. „Kresymentalizm” na spokojnie. Ukraina, Polska i postkolonialne wyzwolenie

Esej na marginesie niezwykłej wystawy Ukraina. Wzajemne spojrzenia  Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie. Dzięki uprzejmości Organizatorów publikujemy fragment z towarzyszącego wystawie folderu, tekst naszego eseisty Mykoły Riabczuka pt. „Kresymentalizm” na spokojnie. Ukraina, Polska i postkolonialne wyzwolenie. Fotografie pochodzą ze zbiorów MCK.

Mykoła Riabczuk

Niewidzialny naród

W opowiadaniu Heinricha Bölla Pociąg przyjechał o czasie (1949) główny bohater, żołnierz Wehrmachtu Andreas, po urlopie spędzonym nad Renem wraca na front wschodni gdzieś na południu Ukrainy pociągiem nieco dziwnej jak na tamte czasy relacji: Paryż – Przemyśl. Pociąg ten jedzie, jeśli można tak to ująć, z jednego końca ówczesnej ekumeny do drugiego, do jej krańców, za którymi zaczynają się już ziemie cyklopów, syren i antropofagów, niezbadane i egzotyczne tereny, otwarte dla chcących je podbić i opanować. W trakcie podróży Andreas wspomina obszary, na których się znalazł przed urlopem, wspomina „Rosjan”, przeciwko którym przyszło mu walczyć, wspomina Żydów, okrutnie prześladowanych przez nazistów, a także, co oczywiste, wspomina i spotyka Polaków: a to w przemyskim zakładzie fryzjerskim, a to we lwowskim burdelu. Na obszarach jego pamięci i aktualnego doświadczenia brakuje jedynie Ukraińców, których ziemie przemierzał i których domostwa najpewniej regularnie pustoszył razem ze swoimi kamratami. „Proszę sobie wyobrazić – sarkastycznie komentuje tę dyskursywną lukę amerykański krytyk – podróż przez amerykańskie Południe bez żadnej wzmianki o jej czarnoskórych mieszkańcach”1.

Ukraińcy, jak na ironię, okazali się biali, a zatem kapryśna natura w ten sposób poskąpiła czterdziestomilionowemu narodowi choćby takiego wyróżnika wizualnego. Ukraińcy niewiele się różnili od Rosjan, a zatem tak właśnie zostali oznaczeni przez swoich panów – jako „mali Rosjanie”, barwna grupa etnograficzna o pociesznej gwarze i ciekawym folklorze, lecz nieposiadająca żadnej kultury wysokiej ani tym bardziej legitymacji historycznej. „Imperialna wiedza” (parafrazując tytuł znanej książki Ewy Thompson)2 stała się wiedzą międzynarodową, instytucjonalizowaną w świecie akademickim i zmienioną w powszechnie znaną prawdę, truizm niepotrzebujący udowadniania ani problematyzacji. Znany ukrainista Myroslav Shkandrij wspominał o swoich pierwszych zderzeniach z tą żelbetonową wiedzą tuż po dostaniu się na slawistykę w Cambridge w połowie lat 70. Historia ta jest dość typowa i mogłaby się wydawać komiczna, gdyby nie była smutna.

Jeden z profesorów – opowiada Shkandrij – usłyszawszy, że jestem Ukraińcem, poinformował mnie, że jedyna różnica między językiem rosyjskim a ukraińskim sprowadza się do litery g. Rosjanin, wyjaśniał mi, powie: „Gławnyj gorod Galicyi – eto Lwow”, podczas gdy Ukrainiec powie: „Hławnyj horod Halicyi – eto Lwow”. Gdy próbowałem zaprzeczyć, twierdząc, że w rzeczywistości w języku ukraińskim powinno to wybrzmieć: „Hołowne misto Hałyczyny – ce Lviv”, tylko machnął ręką: „A, to pan mówi po polsku”3.

Kanadyjski kolega Shkandrija, profesor Orest Subtelny, twierdzi, że aż do końca lat 80. „historię Ukrainy wielu historyków w Ameryce Północnej postrzegało nie tylko jako marginalną, lecz wręcz intelektualnie podejrzaną działkę specjalizacji” i że dla wielu z nich „historyk Ukrainy miał być niemal z definicji ukraińskim nacjonalistą”4.

Podobne spostrzeżenie poczynił także George Grabowicz, wieloletni dyrektor Ukraińskiego Instytutu Badawczego na Uniwersytecie Harvarda:
Sam termin „Imperium Sowieckie” do końca lat 80. postrzegano jako czytelny znak, że tekstu, w którym go użyto, nie należy traktować poważnie, że autor jest rzekomo „ultraprawicowcem” lub człowiekiem niezrównoważonym. Jeżeli ktoś chce, niech sprawdzi odpowiednie źródła bibliograficzne: badania lub przeglądy zawierające ten termin, a pochodzące sprzed 1989 roku, można policzyć na palcach obu rąk (kilka spośród nich weszło do
różnych sprawozdań Kongresu USA)5.

Takie dominujące nastawienie w dużym stopniu uwarunkowało niezdolność wielu zachodnich polityków i politologów do przewidzenia gwałtownego upadku ZSRR i należytego zrozumienia nie tylko jego przyczyn, lecz także skutków. Pojawienie się niepodległej Ukrainy było dla nich szokiem w tym samym stopniu, co oddzielenie się Jelcynowskiej Rosji od Gorbaczowowskiego Związku Sowieckiego, czyli Rosji od… samej Rosji. Tytuły poświęconych tym wydarzeniom artykułów odzwierciedlają nie tylko zakłopotanie, lecz także pewną irytację: Naród znikąd, Wstrętna nowa Ukraina?, Niechciana pasierbica sowieckiej pieriestrojki – w ten specyficzny sposób witały pojawienie się nowego niepodległego narodu poważne
zagraniczne media.

Ukraińcom potrzeba było trzydziestu lat, aby zastąpić kolonialne toponimy tymi autentycznymi (zmiany nazwy Kiev na Kyiv itp.) choćby w oficjalnym obiegu międzynarodowym i eliminować, przynajmniej z poważnych publikacji naukowych, absurdalne sformułowanie Kievan Russіa („Rosja Kijowska”, używane zamiast „Ruś Kijowska”). Oczywiście sukces ten nie jest pełny i ostateczny, ponieważ „wiedza imperialna” ma własną potęgę i własną inercję, a poza tym jest stale podsycana i wspierana przez dawną metropolię, która do dziś nie jest w stanie pogodzić się z istnieniem niepodległej Ukrainy. Z tej „wiedzy imperialnej” wyrastają miliony fałszywek, z których każda jest zbyt drobna i nieistotna, aby stanowić samoistny problem (stwierdza się na przykład, że hopak to taniec rosyjski6, ukraiński tryzub to symbol ekstremistyczny7, Iwan Franko to poddany rosyjski 8, księżna Olga to „wielka Rosjanka”, język ukraiński zaś „odgałęził się od rosyjskiego w XVI wieku”9), a jednak jako całość tworzą zafałszowany, wysoce niekorzystny dla Ukrainy – za to korzystny dla Rosji – obraz świata. Każdy z tych drobnych absurdów, kuriozalny i komiczny sam w sobie, nabiera nader złowieszczego wydźwięku w kontekście Putinowskich deklaracji, że „Ukraina to nawet nie państwo”, że „Ukraińcy i Rosjanie to jeden naród” oraz że po oddzieleniu się Ukrainy od Rosji – i na jego skutek – ta ostatnia stała się „najbardziej rozdzielonym narodem na świecie”.

Namiętności wokół kolonializmu Polska ma na temat Ukrainy własną „wiedzę imperialną”, która istotnie się różni od tej rosyjskiej ze względu na pochodzenie, trwałość oraz skalę oddziaływania. Istnieje jednak pewne podobieństwo między jedną a drugą „wiedzą”, polegające na tym, że Ukraina zajmuje unikatowe miejsce zarówno w polskiej, jak i w rosyjskiej świadomości zbiorowej, nieporównywalne do tego, które zajmuje – lub którego raczej nie zajmuje – w świadomości innych narodów. Dla większości spośród nich Ukraina nie oznacza nic lub prawie nic, podczas gdy dla Polaków i Rosjan jest częścią ich historii, kultury, geografii politycznej i tożsamości narodowej. Zarówno jedni, jak i drudzy „władali” ukraińskimi terenami w ciągu wieków (Polska – wcześniej, głównie w XVІ–XVIII stuleciu, Rosja – później, w XVIII–ХХ), zarówno jedni, jak i drudzy internalizowali to „władanie” w rozmaitych narracjach kulturowych i historycznych, wytworzywszy specyficzny, „zorientalizowany” obraz kraju jako „śpiewającej i tańczącej Małorosji” (by posłużyć się zwrotem Puszkina) lub sielankowych „Kresów”, które czasami wpadają w barbarzyński szał, a mimo to zachowują swoją magiczną atrakcyjność.

Historycznie Polacy i Rosjanie traktowali Ukraińców z poczuciem wyższości, paternalistycznie, jako „nie całkiem naród” skazany na asymilację z narodem państwowym i „bardziej kulturalnym”. W przypadku polskim znaczące okazały się różnice wyznaniowe uwidaczniające podległy status Ukraińców w polskim (katolickim) państwie i zapewniające zasoby symboliczno-dyskursywne dla przednowoczesnego („kozackiego”) nacjonalizmu. Natomiast w Imperium Rosyjskim brak takich różnic ułatwiał dokooptowywanie ukraińskich (głównie kozackich) elit do struktur imperialnych i jednocześnie zatuszowywał podległy status ludności w ogóle. Jakkolwiek ważne znaczenie miała Ukraina dla polskiej historii i tożsamości, różnice wyznaniowe i powstania kozackie pogłębiły rozłam między Polakami a Ukraińcami, faktycznie uniemożliwiając ogłoszenie ich „jednym narodem”. Z kolei Rosjanie – roszczący sobie pretensje do bycia „jednym narodem” z Ukraińcami – odnieśli dużo większy sukces, podobnie jak odpowiednia polityka państwowa skierowana na realizację ich roszczeń, chociaż tak naprawdę ze współczesnego (naukowego) punktu widzenia Ukraińcom bliżej jest do Polaków niż do Rosjan, zarówno z uwagi na język, jak i – a może przede wszystkim – kulturę polityczną.

Rozbiory Polski pod koniec XVIII wieku i jej zniknięcie z politycznej mapy Europy znacząco osłabiły polskie roszczenia względem ukraińskich ziem, a z kolei sowiecka okupacja Wołynia i Galicji w latach 1939–1944 położyła kres nadziejom na odrodzenie Wielkiej Polski „od morza do morza”. Te historyczne straty miały jednak pozytywny wpływ na „bardziej normalny”, „postimperialny” rozwój narodu polskiego i kształtowanie się nowoczesnej tożsamości narodowej. Nic takiego natomiast nie zdarzyło się w Rosji, która do dziś znajduje się w stanie wielkomocarstwowej paranoi i cierpi na bóle fantomowe po utracie imperium. Plejada znakomitych polskich intelektualistów, skupionych przez Jerzego Giedroycia wokół emigracyjnego czasopisma „Kultura”, położyła konceptualne podwaliny pod nową Polskę jako suwerenny naród i państwo pogodzone z sąsiadami oraz własną przeszłością w swoich obecnych, uznanych na arenie międzynarodowej granicach.

Polscy intelektualiści, można powiedzieć, przygotowali plac budowy i zaproponowali ogólny model rozwoju, ale oczywiście nie mogli ani przewidzieć wszystkich wyzwań, z którymi zmierzą się później nowe niepodległe państwa, ani udzielić gotowych odpowiedzi na wszystkie pytania, które w przyszłości będą się nieuchronnie pojawiać w relacjach polsko-ukraińskich. Pozostawili pewne „prace domowe” dla naszych rządów, ekspertów i społeczeństw obywatelskich – do sumiennego i odpowiedzialnego odrabiania ich każdego dnia. Dla Ukraińców największym wyzwaniem – zarówno w odniesieniu do sąsiadów, jak i do siebie samych – stała się potrzeba zbudowania państwa i narodu, skomplikowana ze względu na brak wcześniejszych doświadczeń i wsparcia lub przynajmniej zrozumienia z zewnątrz. Pogłębiło to kompleksy kolonialne i zaostrzyło poczucie zagrożenia. Dla Polaków tymczasem najpoważniejszym sprawdzianem, jeżeli chodzi o Ukrainę, stały się kompleksy postimperialne – czy to w postaci nostalgicznej idealizacji utraconych terenów wschodnich „Kresymentalizmu”, używając sarkastycznego określenia Adama Balcera)10, czy pogardliwie-paternalistycznego
nastawienia wobec tamtejszych, niezróżnicowanych pod względem etnicznym, prymordialnych „Ruskich”.

Dyskusja o tym, czy Polska była imperium bądź – mówiąc inaczej – czy Kresy można uznać za kolonie, podzieliła ekspertów, a później także szerszą publiczność, na dwa nierówne obozy, które umownie można nazwać „patriotami” i „rewizjonistami”. „Patrioci” naturalnie uważają, że o żadnym polskim „kolonializmie” nie może być mowy, ponieważ Rzeczpospolita była raczej państwem wielonarodowym niż imperium, jej tereny wschodnie („Kresy”) nie zostały podbite, tylko przyłączone pokojowo (i całkiem prawowicie jak na tamte czasy), lokalne elity ruskie i litewskie nie doznawały zaś dyskryminacji, a wręcz odwrotnie – pełnoprawnie współwładały i razem zarządzały państwem, które uważały za swoje. Ich języki obowiązywały w lokalnym sądownictwie, administracji i szkolnictwie, a tolerancja religijna w szesnastowiecznej Polsce była rzeczywiście najwyższa w Europie.

W XVII wieku sytuacja wprawdzie się zmieniła, trzeba jednak pamiętać, że w rzeczywistości wojny polsko-ukraińskie nie miały charakteru etnicznego ani nawet wyznaniowego, gdyż były uwarunkowane głównie pojawieniem się na scenie politycznej nowej warstwy społecznej – Kozaczyzny domagającej się statusu szlacheckiego, instrumentalnie wykorzystującej do realizacji swoich celów podziały wyznaniowe i etniczne. Mimo to po upływie dwóch wieków anachroniczne ukazanie konfliktu „polsko-ukraińskiego” w kategoriach nowoczesnego nacjonalizmu spopularyzują w swoich utworach dziesiątki rosyjskich, polskich i ukraińskich romantyków, i to właśnie taka jego interpretacja stanie się kolejną niezaprzeczalną „prawdą naukową” w rosyjskiej narracji imperialnej. „Rewizjoniści” tymczasem przypominają, że wcielenie terenów wschodnich do państwa polskiego nie przebiegło aż tak pokojowo i bezproblemowo oraz że współistnienie polskich i lokalnych elit we „wspólnym” państwie bynajmniej nie było idylliczne. Bez względu na to, jaka pierwotnie była konstrukcja Rzeczypospolitej Obojga Narodów, pakiet kontrolny akcji tego „wspólnego przedsiębiorstwa”, tak czy inaczej, należał do polskich elit, i to właśnie one dominowały w jego centrum politycznym, kulturowym i administracyjnym, definiując jego polski (a nie ruski czy litewski) charakter. Ten fakt, że znacząca część elit Rzeczypospolitej miała polskie, a nie litewskie lub ruskie (ukraińsko-białoruskie) pochodzenie, oddziaływał na w gruncie rzeczy polski charakter „wspólnego” państwa w stopniu nie większym niż różnoetniczne pochodzenie elit bolszewickich na zasadniczo rosyjski charakter Związku Sowieckiego. Ruskie pochodzenie Wiśniowieckich, Sapiehów i Czartoryskich w żadnym stopniu nie czyniło Rzeczypospolitej ruską, podobnie jak polskie pochodzenie Feliksa Dzierżyńskiego, gruzińskie pochodzenie Stalina czy żydowskie korzenie Trockiego i Kaganowicza nie przynosiły Polakom, Gruzinom czy Żydom w imperium sowieckim żadnych dodatkowych korzyści.

Wszystkie imperia są wieloetniczne i podobnie wieloetniczne (pod warunkiem, że nie pojawiają się różnice rasowe) są z reguły ich elity. Imperialna inkluzywność ma jednak swoją cenę: wymaga nie tylko lojalności politycznej, lecz także asymilacji kulturowej. Kontrreformacja dała temu procesowi potężny impuls: polonizacja i katolicyzacja ruskich elit stały się w XVII wieku zjawiskiem niemal totalnym i nieodwracalnym. W konsekwencji ludność autochtoniczna została pozbawiona etnicznych elit, a co za tym idzie, także realnych szans na to, by została nowoczesnym narodem, czyli przemieniła się „z chłopów w Ukraińców”.

Niewątpliwie wobec braku różnic rasowych i dyskryminacji rasowej nie ma poważnych podstaw, by mówić o kolonializmie w imperiach przednowoczesnych – przynajmniej dopóki dominuje elitarne pojmowanie narodu jako wąskiej warstwy arystokratycznej, w której decydujące jest właśnie szlacheckie, a nie etniczne pochodzenie. Sytuacja jednak kardynalnie się zmienia wraz z pojawieniem się egalitarnego pojmowania narodu jako wspólnoty o tym samym pochodzeniu etnicznym i/lub mającej jednakowe prawa obywatelskie. To właśnie w tym momencie nagle się okazuje, że Ukraińcy to jedynie chłopi niemający żadnych praw obywatelskich i że w ich przypadku marginalizacja i wyzyskiwanie ze względów klasowych jest również marginalizacją i wyzyskiwaniem ze względów narodowościowych W związku z tym pogarda wobec nich ze strony wyższych, dominujących warstw społecznych ma podłoże nie tylko klasowe (charakterystyczne dla wszystkich społeczeństw), lecz także narodowościowe. To właśnie tutaj, wraz z nadejściem egalitaryzmu, relacje ukraińsko-polskie (podobnie jak ukraińsko-rosyjskie) nabierają charakteru kolonialnego – o ile rzecz jasna kolonializm pojmujemy w kategoriach nie tylko dyskryminacji i wyzysku pod kątem rasowym, lecz także nierówności strukturalnych z odpowiednimi mechanizmami samoodtwarzania prowadzącymi do wykluczenia i wyzysku podporządkowanych grup etnicznych.

Znamienne jednak, że badacze ukraińscy praktycznie nie uczestniczą w tych polskich dyskusjach, mimo że w samej Ukrainie problemy kolonializmu i postkolonialności są omawiane dość szeroko, głównie w kontekście relacji ukraińsko-rosyjskich (nie zaś ukraińsko-polskich). Taki stan rzeczy może mieć dwie przyczyny. Pierwszą jest to, że rosyjska dominacja kolonialna trwała znacznie dłużej i skończyła się nie tak dawno – a w zasadzie jeszcze całkowicie się nie skończyła, gdyż nadal trwają próby jej wznowienia, poprzez stosowanie zarówno miękkiej siły, jak i twardej, w tym militarnej. Nic podobnego nie dzieje się ze strony polskiej; Polska z powodzeniem przeobraziła się w nowoczesne państwo narodowe, w którym nawet zacięci nacjonaliści nie marzą o zmianie granic, poprzestając na nostalgicznych wizjach utraconej Arkadii (polskiego Orientu) oraz wyobrażonego supremacjonistycznego wywyższania się nad aborygenów, którzy tę Arkadię przejęli, ale teraz sobie z nią nie radzą.

Druga przyczyna nieangażowania się Ukraińców w polskie debaty wynika prawdopodobnie z poczucia, że polska wspólnota intelektualna sama dość dobrze wykonuje pracę analityczną, podczas gdy w Rosji praktycznie nikt nawet nie próbuje badać relacji ukraińsko-rosyjskich z perspektywy postkolonialnej. Nie oznacza to oczywiście, że wewnętrzne debaty polskie lub ukraińskie toczą się wzorowo (zarówno w aspekcie etycznym, jak i politycznym) i że żaden dialog między narodami poświęcony problematyce kolonialnej nie jest potrzebny. Oznacza to tylko tyle, że taki dialog między Polakami a Ukraińcami co do zasady jest możliwy, aczkolwiek niekoniecznie może być łatwy i nie zawsze owocny, podczas gdy podobny dialog między Ukraińcami a Rosjanami jest na razie niemożliwy.

Ukraina jako przygoda

Długotrwała „niewidzialność”, „nieobecność” czterdziestomilionowego narodu na arenie międzynarodowej nieuchronnie oddziaływała na jego postrzeganie świata oraz samego siebie. Z jednej strony narzuciła wielu Ukraińcom kompleks niższości – to, co umownie można nazwać kompleksem małorosyjskości. Z drugiej zaś strony sprowokowała nadmierną reakcję na tę marginalność, na rzeczywiste i wyobrażone poniżenie – to, co można umownie nazwać kompleksem indoeuropejskości, Ariów oraz innych memów i symboli tworzenia megalomańskich mitów narodowych. Kompleks niższości ukształtował się nie tylko wobec rzeczywiście bardziej postępowego Zachodu, lecz także wobec bardziej zacofanej, aczkolwiek dominującej Rosji, która na kilka stuleci zmonopolizowała rolę centrum metropolii i podstawowego (lub wręcz jedynego) kanału komunikacji ze światem zewnętrznym. Ukraińcy, podobnie jak mieszkańcy innych peryferii imperium, musieli bezwarunkowo zaakceptować najwyższy autorytet Moskwy/ Petersburga jako głównego arbitra, upoważnionego – czy to przez Boga, czy Historię – do ustanawiania hierarchii, podziału nagród oraz ustalania kar.

Marko Pawłyszyn, australijski badacz literatury, który bodaj jako pierwszy zastosował podejście postkolonialne w studiach ukrainistycznych, zaproponował klarowną definicję kolonializmu właśnie w aspekcie kulturowym. Stwierdził mianowicie, że zjawiska kulturowe – czyli dzieła artystyczne, instytucje kultury i procesy w życiu kulturalnym społeczeństwa – należy uważać za kolonialne w przypadku, gdy sprzyjają umocnieniu lub rozwojowi władzy imperialnej: pozbawiają prestiżu, zawężają pole aktywności, ograniczają widoczność, a nawet niszczą wszystko, co lokalne, autochtoniczne, jednym słowem: kolonialne, a zarazem podkreślają dostojeństwo, światową skalę, współczesność, niezbędność i naturalność wszystkiego, co należy do stolicy, do centrum11. Podana definicja trafnie określa miejsce i status kultury ukraińskiej zarówno w imperium rosyjskim, jak i sowieckim. Podobnie jak każda zdominowana grupa, Ukraińcy nie mogli nie zinternalizować kompleksu niższości. Jednocześnie rozwinęli jednak alternatywne podejścia i dyskursy, które można określić jako emancypacyjne – bezwzględnie antyimperialne, antykolonialne, narodowowyzwoleńcze.

To wszystko w sposób naturalny dało impuls do własnego mitotwórstwa ukierunkowanego z jednej strony na neutralizację toksycznego działania mitów imperialnych, a z drugiej na utwierdzenie „swojej prawdy”, swojej godności narodowej i autentyczności. Jednym z takich podstawowych mitów, wokół jakiego tworzono nowoczesną tożsamość ukraińską, stał się mit kozaczyzny, który utrwalał ideę wolności jako wartości nadrzędnej i był pod tym względem dużo bliższy polskiej martyrologicznej mitologii powstań narodowowyzwoleńczych niż rosyjskim mitom narodowym opartym głównie na militarnych zwycięstwach i podbojach.

Uzyskanie przez Ukrainę niepodległości w 1991 roku zapowiadało, jak mogło się wydawać, nową epokę – epokę wolności nie tylko od dominacji imperialnej i kolonialnego poniżenia, lecz także od potrzeby ciągłego sprzeciwiania się i przeciwdziałania. Ukraińscy artyści oraz intelektualiści mogli teraz uwolnić się od tradycyjnych ról nauczycieli i wieszczów, budowniczych „wysokiego muru” (by posłużyć się metaforą Adama Zagajewskiego) mającego bronić wartości duchowych, „uchronić przed powodzią, przed zniszczeniem, a nawet wznieść powyżej zagrożenia”12.

W Ukrainie kultura była – w stopniu być może nawet większym niż w Polsce – jedyną instytucją narodową bezpaństwowego narodu. Teraz trzeba było znaleźć dla niej nowe miejsce w wolnym, jak się wydawało, społeczeństwie, poza obszarem pielęgnowania zagrożonego języka narodowego, pamięci i tożsamości. Nie musiała już być namiastką narodowego kościoła, szkolnictwa, parlamentu czy nawet wojska. Mogła nareszcie zrezygnować z przyjętych na siebie „psich”, jak mawiał Iwan Franko, obywatelskich obowiązków i pozwolić sobie na luksus „czystej sztuki”, samowystarczalnego eksperymentu lub nawet rewizji sakralnych mitów narodowych. Mogła przemawiać do odbiorców poza cenzurą komunistyczną i komunikować się ze światem zewnętrznym bez pośrednictwa Moskwy.

Na przełomie lat 80. i 90. w kulturze ukraińskiej doszło do naprawdę potężnej eksplozji nowych twórców, dzieł, a nawet gatunków. Niektóre spośród tych nazwisk były zupełnie nowe, inne z kolei były znane, ale głównie w wąskich środowiskach artystycznego podziemia, z którego teraz udało im się wydostać. Razem tworzyli oni niesłychany efekt kumulacyjny, dając świadectwo żywotności kultury mimo systematycznego jej niszczenia oraz kreowali jej całkiem nowoczesną jakość i rozmaitość. „Naród znikąd” powoli wracał na europejskie mapy – zarówno te geograficzne, jak i mentalne. Wygląda na to, że Marko Pawłyszyn miał rację, zapowiadając nadejście postkolonialności jako znaku od dawna pożądanej dla Ukrainy „normalizacji”:

Postkolonialność – pisał – ma świadomość teleologicznej istoty kolonialnych i antykolonialnych pozycji, a zatem także ich ekskluzywistycznego i przemocowego (historycznie udowodnionego lub tylko potencjalnego) charakteru, przez co bardzo sceptycznie traktuje wszystkie schematy i symbole sławy imperialnej i tej antyimperialnej. W tym samym czasie postkolonializm uznaje jednak realność historii: z jednej strony – prawdziwość i ból zadanych krzywd, z drugiej zaś niemożność myślenia o współczesności bez uwzględnienia wszystkich elementów jej wcześniejszej historii, zarówno antykolonialnej, jak i kolonialnej. Postkolonialność w kulturze jest otwarta i tolerancyjna; tworzy coś nowego, wykorzystuje jako źródło cały wachlarz kultury przeszłości. Z dystansem traktuje arbitralne hasła, proste kategorie, jednoznaczne narracje historyczne oraz mity pretendujące do wyjaśnienia wszystkiego, ciążąc raczej ku ironicznemu postrzeganiu świata. Przy tym wszystkim to nie destrukcyjne szyderstwo nihilizmu tworzy tło filozoficzne dla postkolonializmu, tylko raczej pragnienie uniknięcia jakiejkolwiek przemocy, jakiejkolwiek dominacji. W miejsce dominacji kolonizatora nad skolonizowanym postkolonializm pragnie postawić nie nową hierarchię władzy, lecz stan wolności i wygody dostępny w równym stopniu dla wszystkich13. Postsowiecka rzeczywistość okazała się jednak dużo bardziej skomplikowana, przyćmiewając nadejście świetlanej postkolonialnej przyszłości bezlikiem sprzeczności, przy czym nie tylko takich, które są właściwe dla kultury w ogóle – między nowoczesnością a tradycją, globalnym a autochtonicznym, elitarnym a popularnym – lecz także tych, które mają wyraźnie kolonialną proweniencję: między nowym niepodległym narodem a dawną metropolią, która wciąż nie może się pogodzić z istnieniem tego suwerennego narodu. Stan zagrożenia i niepewności w warunkach niewypowiedzianej wojny z Rosją jest zaostrzany przez niekompetentne działania rządu i ogólną dysfunkcjonalność instytucji, zwłaszcza systemu prawnego; z drugiej zaś strony pogłębiają go prorosyjskie orientacje znaczącej (ok. 20 proc.) części społeczeństwa, która zinternalizowała imperialny Weltanschauung i okazuje raczej ambiwalentną lojalność wobec Ukrainy.

Mentalność „oblężonej twierdzy” jest w Ukrainie całkiem widoczna, aczkolwiek nie dominująca, ponieważ kraj stara się prowadzić normalne życie mimo rozpętanej przeciwko niemu wojny informacyjnej, a od 2014 roku także tej zbrojnej, z regularnymi ostrzałami i stratami. Te okoliczności nie mogą oczywiście nie oddziaływać na sferę kultury, na charakter i formy wyrazu artystycznego – nie w sensie ograniczeń cenzuralnych (Ukraina nawet w stanie wojny pozostaje dość wolnym państwem, tylko częściowo ograniczając propagandę „kraju-agresora”), ale raczej w nadwrażliwości społeczeństwa na te lub inne kontrowersyjne wypowiedzi, w tym artystyczne, które w „normalnych” okolicznościach najprawdopodobniej nie wywołałyby napięcia lub w ogóle przeszłyby niezauważone. Wszystko to oczywiście komplikuje dekonstrukcję mitów narodowych, problematyzację powszechniej wiedzy, postmodernistyczną grę z formami, symbolami i znaczeniami. Nie chodzi tutaj o groźbę sankcji prawnych czy rękoczynów, chociaż obstrukcja pewnych wydarzeń artystycznych, a nawet ataki na nie ze strony skrajnych prawicowców nie są wcale rzadkością, jak można by się spodziewać w państwie prawa. Chodzi tutaj raczej o autocenzurę i zagrożenie dość nieprzyjemnymi napaściami werbalnymi w sieciach
społecznościowych.

Wątpliwe, aby agresywna reakcja „patriotycznej” publiczności na wystawę Ołeksandra Hrechowa w kijowskim metrze (Kwantowy skok Szewczenki) lub na Utraconą możliwość Dawida Cziczkana w Centrum Kultury Wizualnej zraziła artystów do odważnych eksperymentów, a jednak najprawdopodobniej zniechęci do ich publicznego demonstrowania. Nie jest to oczywiście cenzura państwowa z czasów sowieckich i nawet nie ta quasi-państwowa, dominująca w dzisiejszej Rosji. Utrudnia jednak „normalizację”, zatruwa atmosferę społeczną i psuje wizerunek kraju, który (parafrazując znany żart) nie jest tak zły, jak się o nim mówi, ale nie jest też tak dobry, jak się chce, by o nim mówiono.

W niedawnym wywiadzie znany ukraiński historyk Jarosław Hrycak próbował wyjaśnić zagranicznemu dziennikarzowi, co Ukraina ma w sobie pozytywnego – w kontrze do tych na wskroś negatywnych skojarzeń, które wywołuje za granicą (wojna, oligarchowie, korupcja, nędza, Czarnobyl, Wołyń, antysemityzm). Badacz nie zaczął obalać tych stereotypów ani wyliczać ukraińskich osiągnięć – od zasług wybitnych postaci historycznych, do dzisiejszych zjawiskowych „majdanów”, sprzeciwu wobec Rosji czy, powiedzmy, kulturowego bumu i dynamicznego rozwoju technologii informacyjnych. Powiedział tylko: „To jest kraj, który nigdy się nie poddaje. Pomimo wszystkich porażek próbuje i próbuje. Wcześniej czy później mu się uda”14.

Mykoła Riabczuk
Z języka ukraińskiego przełożył Andrij Saweneć

1 Alexander J. Motyl, The Heart of Hitler’s Darkness, „The Moscow Times”, 17 lipca 2009, https://www.themoscowtimes.com/archive/the-heart-of-hitlereurtms-darkness [dostęp: 31.03.2021].
2 Ewa Thompson, Imperial Knowledge. Russian Literature and Colonialism, Westport 2000 (wyd. pol. Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm – przyp. tłum.).
3 Myroslav Shkandrij, The Postcolonial Moment in Ukrainian Writing, w: Janusz Korek, From Sovietology to postcoloniality: Poland and Ukraine from a postcolonial perspective, Huddinge 2007, s. 83.
4 Orest Subtelny, The Current State of Ukrainian Historiography, „Journal of Ukrainian Studies” 1993, t. 18, nr 1–2, s. 37.
5 Grigorìj Grabovič, Ukraïna: pìdsumki stolìttâ, „Kritika” 1999, nr 11, s. 6.
6 Amerikans’ka telezìrka poširila fejk pro „rosìjs’kij” gopak, ukraïncì oburilis’, „Ukraïns’ka pravda”, 30.01.2020, https://www.pravda.com.ua/
news/2020/01/30/7238892/ [dostęp: 31.03.3021].
7 Kiïv vimagaê vìd polìcìï Britanìï vidaliti trizub z antiterorističnogo posìbnika, „Êvropejs’ka pravda”, 19.01.2020, https://
www.eurointegration.com.ua/news/2020/01/19/7105313/[dostęp: 31.03.2021].
8 Nataliâ Buškovs’ka, Nobelìvs’kij komìtet «zrobiv» Ìvana Franka gromadâninom Rosìï, „Ukraïns’ka pravda”, 29.01.2020, https://life.pravda.com.ua/
culture/2020/01/29/239740/[dostęp: 31.03.2021].
9 Abraham Brumberg, Not So Free At Last, „New York Review of Books” 1992, nr 22, s. 56.
10 Adam Balcer, Kresymentalizm, „Nowa Europa Wschodnia” 2017, t. 3/4, nr 50, s. 23–29.
11 Marko Pavlišin, Ŝo peretvorûêtsâ v „Rekreaciâh” Ûriâ Andruhoviča?, „Sučasnist” 1993, nr 12,
s. 116.
12 Adam Zagajewski, Wysoki mur, w: idem, Solidarność i samotność, Paryż 1986, s. 27.
13 Marko Pavlišin, op. cit.
14 Yaroslav Hrytsak, Is Ukraine European?, Euromaidan Press, 20.03.2021, http://euromaidanpress.com/2021/03/20/
ukrainian-nationalism-capitalism-european-identity-hrytsak/[dostęp: 31.03.2021].

 

O wystawie
Koncepcja programowa
Agata Wąsowska-Pawlik, Łukasz Galusek (MCK)
Julija Łytwyneć (NAMU)

Autorki koncepcji wystawy i kuratorki
Oksana Barszynowa (NAMU), Żanna Komar (MCK)

Konsultacja merytoryczna
Jarosław Hrycak, Serhij Płochij, Mykoła Riabczuk

Współpraca kuratorska
Anna Łazar

Aranżacja plastyczna
Rafał Bartkowicz

Koordynacja
Olesia Denisiuk (NAMU), Karolina Wójcik (MCK)

Kultura Enter 2021/2022
nr 101

Wszystkie materiały dzięki uprzejmości Organizatora - Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie.

Album "Ukraina. Wzajemne spojrzenia", fot. Barbara Budniak (i następne).

Album z zewnątrz, fot. Barbara Budniak.

Anatolij Kryvolap

Anatolij Petrycki

Ilja Riepin

Magdalena Burdzyńska

Ołeh Tistoł

Ołeksandr Hnyłycki

Petro Kodiew

Pokrova

Roman Minin

Stroje Tomasza Armady na wystawie "Ukraina. Wzajemne spojrzenia", fot. Paweł Mazur (i kolejne).

Vołodymyr Kostyrko

Włada Rałko

Wystawa w MCK, fot. Paweł Mazur

Kuratorki wystawy: Żanna Komar, Anna Łazar, Oksana Barszynowa.