REPORTAŻ (TURCJA). Wróżąc z fusów
Fragment reportażu Marceliny Szumer-Brysz dzięki uprzejmości Autorki oraz Wydawnictwa Czarne.
Latem 1914 roku Turcja zawiera z Cesarstwem Niemieckim sojusz, na mocy którego deklaruje przystąpienie do wojny z Rosją. 19 W listopadzie sułtan Mehmed V, będący jednocześnie kalifem, czyli duchowym przywódcą muzułmanów, nie wie jeszcze, że ściąga tym samym zgubę na siebie i imperium osmańskie.
–Nie ma sensu… – Pan Hamza macha ręką, jakby odganiał natrętną muchę. – …zagłębiać się przesadnie w zawiłości I wojny światowej. Dość powiedzieć, że Turcja przegrała z kretesem.
Nowy sułtan Mehmed VI, chcąc nie chcąc, podpisuje w 1920 roku traktat w Sèvres, godząc się na oddanie części terytoriów Francji (tereny dzisiejszej Syrii), Wielkiej Brytanii (dzisiejszy Irak) i Grecji (rejony dzisiejszego Izmiru i Edirne). Jest również zmuszony pogodzić się z ustanowieniem rozległych stref wpływów w Anatolii: francuskiej, brytyjskiej i włoskiej. Na wschodzie mają powstać wolny Kurdystan i niezależna Armenia, a Stambuł ze strategicznym Bosforem znaleźć się pod zarządem międzynarodowym. W rękach Turków pozostają tereny nad Morzem Czarnym, między Bursą a Samsunem. Układ zakłada też znaczne ograniczenie, na co mam zwrócić szczególną uwagę, liczebności tureckiej armii, która przed wojną liczyła około dwustu tysięcy żołnierzy.
–Z czego niby mieliby się utrzymać? Jak żyć? Kto wypłacałby im emerytury? Sama widzisz, madame Sobieski, nie było wyjścia. Mustafa Kemal, młody, rzutki oficer i umówmy się, genialny strateg, zdawał sobie z tego sprawę. Wystąpił przeciwko traktatowi, stanął na czele armii i przepędził okupantów. W 1922 roku zawarto w Lozannie nowe porozumienie. Kemal utworzył republikę i była to republika wojskowych. Obalenie sułtanatu możesz, madame Sobieski, uznać za pierwszy pucz.
Dawno już wypiłam herbatę. Złotobrązowy płyn w szklaneczce pana Hamzy wystygł; opowieść pochłonęła go do tego stopnia, że przez godzinę nawet po nią nie sięgnął. Teraz unosi sękatą dłoń, a kelner bez słowa stawia przed nami nowe szklanki z parującą zawartością. Biorę głęboki oddech i zastanawiam się, ile jeszcze godzin spędzimy przy stoliku, zanim ten fascynujący starzec odpowie mi w końcu na pytanie o udział Fethullaha Gülena w wydarzeniach piątkowej nocy.
Moja irytacja nie uchodzi jego uwagi.
–Sabırlı ol, bądź cierpliwa, madame Sobieski. – Bierze mnie pod włos po turecku pan Hamza. – Zaraz wyjaśnię.
Nowa władza postanawia zbudować nowoczesny kraj. Potrzebne są reformy, których nie udawało się przeprowadzić wcześniej.
–A wiesz dlaczego, madame Sobieski? Bo nie pozwalali na to fanatycy religijni. Skorumpowani duchowni nie chcieli zrezygnować z władzy, jaką dawało im funkcjonowanie w państwie wyznaniowym. Kemal Gazi, Komendant, o tym wiedział. Wyrwał wojsko z zaklętego religijnego kręgu, dał prawa kobietom i postawił na edukację. Medresy zastąpił szkołami powszechnymi, tradycyjne stroje garniturami, a prawo mówiące o tym, że Turcja jest krajem islamskim, konstytucją z zapisem o świeckości. I paragrafem dającym armii możliwość interwencji, jeśli rząd złamałby tę zasadę. Tylko widzisz, madame Sobieski, we wszystkim łatwo o przesadę. Atatürk nie odżegnywał się wprawdzie od islamu, który był według niego najlogiczniejszą z wielkich monoteistycznych religii. Bez trudu znajdziesz to w każdej książce o nim. Ale kraj chciał budować na wartościach świeckich. Możecie sobie wyznawać Allaha, proszę bardzo, ale żyć macie po nowemu. Zmieniam priorytety. Zamiast islam i islam, teraz będzie Naród Turecki, Republika Turcji i dopiero islam. Myślisz, madame, że ludzie łatwo przystaną na coś takiego? Że łatwo im przyjdzie porzucić modły pięć razy dziennie? Opuścić medresy? Puścić córki do szkół? Niełatwo – odpowiada sam sobie pan Hamza.
Po tym długim wstępie przechodzi do sedna.
–To restrykcyjne przestrzeganie zasad świeckiego państwa i dyskryminowanie potężnej grupy, która nie miała ochoty rezygnować z demonstrowania swojego przywiązania do religii, stworzyło ludzi pokroju Gülena – mówi i pyta, co właściwie wiem o tym islamskim duchownym.
W pamięci odgrzebuję fakty poznane jeszcze w Polsce, gdy jakąś dekadę temu zaczynałam naukę tureckiego. Na kursie współorganizowanym przez fundację, która przy okazji zajmowała się promowaniem myśli i twórczości Gülena. Jeden 21 z moich nauczycieli, ścigany później przez turecki rząd listem gończym, przedstawiał go wtedy jako mędrca, filozofa, zwolennika międzyreligijnego dialogu. Przypominam sobie fotografię, którą widziałam na okładce książki: wydatny nos, siwe włosy i krótko przystrzyżone wąsy. Łagodne piwne oczy spoglądające spod krzaczastych brwi. Na twarzy spokój i inteligencja. Nic z terrorysty.
–W tym właśnie rzecz – słyszę. – Wyobraź sobie, madame Sobieski, że żyjesz w kraju, w którym nie wolno ci mówić o tym, co masz najgłębiej w duszy. W którym flaga i portret wodza stają się ważniejsze niż mihrab, a fakty z jego życia – niż wersety Koranu. I nagle pojawia się człowiek, niewykształcony, nie wiem, skąd przekonanie o jego wyjątkowym intelekcie, imam ze wsi, który mówi ci, że aby być tureckim patriotą, wcale nie musisz rezygnować z modlitwy. Jeśli społeczeństwo, władza, rodzina nie akceptują twojej religijności, nie musisz się z nią wychylać. Módl się po cichu, bądź dobrym muzułmaninem w sercu. Allah zrozumie. Facet nie jest nachalny, nie jest fanatykiem. Mówi mądrze i z sensem, zachęca do pogłębiania wiedzy. Mówi o pokoju i potrzebie ponadwyznaniowego dialogu. Jego słowa są dla ciebie jak powiew świeżego powietrza: ulegasz ich czarowi i ani się obejrzałaś, a wpadłaś po uszy. On powolutku, ale konsekwentnie buduje grupę swoich wyznawców. Potrzebującym pracy daje pracę, tych, których nie stać na edukację, posyła do szkół. Oplata kraj siecią placówek, uniwersytetów i szpitali powiązanych z jego organizacją. Rośnie w siłę, bo dysponuje wykształconymi ludźmi, którzy tylko czekają, by zająć stanowiska w rządzie. I dzieje się tak, gdy AKP, Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, przejmuje władzę. Rządzący myślą, że kontrolują wszystko, tymczasem edukację, sądownictwo i pół wojska obsadzają cisi protegowani Gülena. Dla których jest autorytetem.
Pan Hamza opada na oparcie fotela i zaczyna zbierać porozkładane na stole gazety. –Wybacz, madame Sobieski, czas do domu. Muszę wziąć leki – rzuca, a ja z żalem godzę się z faktem, że przynajmniej 22 na dziś to już koniec wykładu pod tytułem Subiektywna historia Turcji według Hamzy Rüstema. Pod drzwiami mieszkania uświadamiam sobie jednak, że wciąż nie wiem, czy zdaniem mojego rozmówcy Gülen stał za puczem. Cóż, mój ponaddziewięćdziesięcioletni sąsiad miał okazję obserwować każdy z wojskowych zamachów stanu, jakie wstrząsały republiką. Doświadczenie nauczyło go zapewne, jak i co mówić, by sobie nie zaszkodzić…
[…]Na razie jednak media żyją relacjami z piątkowej nocy. Jak gdyby nigdy nic publikują zdjęcia zatrzymanych puczystów: zakrwawionych, pobitych, rozebranych. „Kara śmierci dla zdrajców!” – skandują ludzie na wciąż odbywających się wiecach, „Majątki i kobiety zdrajców są nasze!” – pisze na Facebooku jeden z członków AKP z Trabzonu. Wpis wkrótce znika, lecz przekonanie, 29 że puczystów bez względu na wszystko trzeba surowo ukarać, pozostaje. A jeśli trzeba będzie w tym celu nagiąć prawo? Cóż, bywają chwile, gdy cel uświęca środki – powtarza turecka ulica. Wydaje się, że Erdoğan tylko na to czekał. Niemal natychmiast ogłasza stan wyjątkowy. Urzędnicy mają wrócić z urlopów; do odwołania nie wolno im opuszczać kraju. Część paragrafów Konwencji Praw Człowieka zostaje zawieszona, a prezydent zaczyna rządzić za pomocą dekretów. Co to oznacza dla zwykłych ludzi? Z Serap (Fatamorganą), filolożką, uczącą obcokrajowców języka, rozmawiam w uniwersyteckiej kantynie. Ignoruje znajomą bufetową, która zza lady daje jej, zapewne w dobrej wierze, znaki, by mówiła ciszej.
–Chciałabym, żeby to był sen. Chciałabym się z niego obudzić. Czy ty wiesz, jak długo wybieraliśmy szkołę dla syna? Chciał studiować medycynę. Konsultowaliśmy się ze znajomymi wykładowcami i lekarzami. W grę wchodziły państwowy Uniwersytet Egejski i prywatny Uniwersytet Şifa. Zdecydowaliśmy się na Şifę, bo wszyscy mówili, że to znakomita i świetnie wyposażona szkoła, z komfortem studiowania. A teraz ją zamknęli, bo niby miała powiązania z ludźmi Gülena! Był taki pomysł, żeby studentów z zamkniętych szkół połączyć z grupami na państwowych uczelniach, ale trudno mi to sobie wyobrazić. Przecież tam i tak jest nadkomplet! To mają być warunki do studiowania medycyny? Sto osób przy mikroskopie? Wkrótce Serap przekona się, że stracony przez syna rok to zaledwie drobna niedogodność w porównaniu z tym, z czym muszą się mierzyć inni: lekarze, nauczyciele, prawnicy, wojskowi. Tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi pozbawionych z dnia na dzień pracy i środków do życia. Tureckie władze w ekspresowym tempie zmieniają procedury i jeszcze przed końcem miesiąca odbierają przysięgę od setek nowych sędziów. Podobnie rzecz ma się z wojskowymi. Ci, którym udało się uniknąć oskarżeń i aresztowań, spodziewają się rychłych awansów. Natomiast ci zawieszeni balansują 30 na linie. Kto i na jakiej zasadzie będzie decydować, czy są, czy nie są zdrajcami? Nawet mieszkającym na stałe w Turcji obcokrajowcom udziela się obawa, że znienacka zostaną oskarżeni. O cokolwiek. Magiczna fraza: „związki z Gülenem”, pojawiająca się w gazetach, nigdy nie jest precyzowana. Robi się jak u Kafki.
Przyciśnięci do muru urzędnicy zaczynają udzielać wyjaśnień. Numan Kurtulmuş, rzecznik rządu, mówi, że najpierw każda instytucja przeprowadza wewnętrzny audyt, analizując ścieżkę kariery pracowników: stanowiska, awanse, okoliczności zatrudnienia, podejmowane decyzje, a następnie informacje te weryfikuje rządowa komisja. Sprawdzane są przelewy na konta (na celowniku jest zwłaszcza gülenowski bank Asya), ale też to, do jakich szkół pracownicy posyłali dzieci. A nawet jakie prenumerowali gazety.
Alper Ertürk, nauczyciel z Aydın, pracujący w jednej z prowadzonych przez ruch Gülena szkół, by obnażyć absurdy, do jakich dochodzi w wymiarze sprawiedliwości, jeszcze przed puczem pisze donos sam na siebie. „Od ponad dwudziestu lat oglądam gülenowską telewizję. Jeśli oglądanie Samanyolu TV to przestępstwo, jeśli Cemaat jest organizacją terrorystyczną, to zgłaszam się uprzejmie do prokuratury i proszę o poczynienie kroków”.
Po zamachu stanu sąd skazuje go na siedem i pół roku więzienia.
Turcy w popłochu palą jednodolarówki, bo kraj lotem błyskawicy obiega informacja, jakoby za pomocą znaczonych amerykańskich banknotów o tym nominale porozumiewali się zwolennicy Gülena. Służby rozkodowują miliony wiadomości przesyłanych do tej pory za pośrednictwem szyfrowanej aplikacji ByLock, którą rzekomo posługiwali się niemal wyłącznie puczyści. Nauczyciel z Izmiru, którego dzieci chodziły do jednej z gülenowskich szkół i który używał ByLocka, dostaje jedenastoletni wyrok.
Marcelina Szumer-Brysz
Marcelina Szumer-Brysz (ur. 1981) – dziennikarka i reporterka współpracująca z „Tygodnikiem Powszechnym” i działem zagranicznym „Gazety Wyborczej”, a wcześniej z „Przekrojem”. Studiowała na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przez trzy lata mieszkała w Turcji, dziś dzieli życie między Izmir a Warszawę. Jej książka Wróżąc z fusów zdobyła nominację do Kryształowej Karty Polskiego Reportażu.
Kultura Enter
2020/01 nr 92