ROZMOWA. Bluźnierstwo w sztuce, sztuka sakralna i dzieło otwarte
Rozmowa z księdzem profesorem Alfredem M. Wierzbickim –filozofem, poetą, wykładowcą KUL – o bluźnierstwie w sztuce i Miłoszu w seminarium ukazała się w całości drukiem pt. Kościół jako dzieło otwarte w zbiorze rozmów Łukasza Marcińczaka pt. Świat trzeba dokończyć. Rozmowy o imponderabiliach (Lublin 2017).
Łukasz Marcińczak: Po wystawie Madonny lubelskiej artystki Katarzyny Hołdy radni miasta podnieśli larum, a na zwołanej następnego dnia konferencji głos w jej obronie zabrali oczywiście artyści, ale również ksiądz profesor, w emocjonalnym wystąpieniu. To bardzo dziwne Madonny, niektóre mają nawet siwe, ogolone przy skórze włosy. One się księdzu naprawdę podobały?
Alfred M. Wierzbicki: Naprawdę, choć powiedzmy od razu – to nie jest sztuka sakralna ani nawet religijna, to jest własna ekspresja artystki.
Jednak dotycząca postaci, której wizerunek znajdziemy w każdym kościele.
Ależ temat Madonny nie jest zarezerwowany dla sztuki sakralnej, podobnie jak temat Chrystusa, na miłość Boską! Każdy ma prawo wyobrażać sobie Chrystusa, oczywiście tym samym może wchodzić w jakiś konflikt ikoniczny, lecz jest to sytuacja analogiczna do postaci Jezusa w literaturze. Opublikowany niedawno tekst Leszka Kołakowskiego Jezus ośmieszony, który sam autor określił jakosceptyczny i apologetyczny zarazem, również nie mieści się w dogmatycechrześcijańskiej, chociaż każdy chrześcijanin znajdzie tam wiele ciekawych rzeczy; tak samo może coś znaleźć w Madonnach Katarzyny Hołdy.
A co znalazł ksiądz profesor?
Mnie przede wszystkim wzruszyło to, że wizerunek Madonny występuje w pewnym artystycznym przetworzeniu – samo zaistnienie tego tematu we współczesnej sztuce. Przypominam sobie swoje zdumienie dotyczące rzeźby rzymskiej, która jest trochę inna niż grecka, zgromadzonej w wielkiej sali sztuki antycznej w Luwrze. Zwiedzając przed laty tę galerię, pomyślałem sobie, że to jest sztuka bardzo chrześcijańska – kobieta z dzieckiem. Być może ta galeria tak została skomponowana, aby przedstawić rzymską rzeźbę portretową, w każdym razie bardzo mnie to uderzyło, bo to był jeden ze stałych motywów. Historycy sztuki motyw chrześcijańskiej Madonny wyprowadzą pewnie z tej starej rzeźby rzymskiej, w każdym razie macierzyństwo jest tematem uniwersalnym, które w chrześcijaństwie znajduje swoje potwierdzenie i, powiedziałbym, szczególny wyraz – zarówno w liturgii, pobożności, jak i sztuce. Jednakże typ ikoniczny Madonny, choć koresponduje z wyznaniem wiary, nie jest własnością Kościoła. W tym sensie Katarzyna Hołda nawiązuje bardzo ciekawy dialog ze sztuką chrześcijańską z innej płaszczyzny ideowej, co już samo w sobie jest niezwykle ciekawe, i nie wiem, dlaczego ta sztuka miałaby zostać napiętnowana, zwłaszcza że nie ma w niej nic bluźnierczego.
Kiedy zdaniem księdza profesora mamy do czynienia z bluźnierstwem w sztuce?
Moim zdaniem jest wręcz rzeczą niemożliwą być w sztuce bluźniercą. Bluźnierstwo dokonuje się poza sztuką, w sferze przekonań czy aktów, i zazwyczaj z bluźnierstwa wychodzi po prostu kicz. Natomiast sama sztuka, jeśli jest autentyczna, a więc podejmuje jakiś temat związany z ludzkim doświadczeniem, na pewno bluźniercza nie będzie.
Wszelako w historii kultury nie brak wielkich artystów, którzy chcieli być bluźniercami, pragnęli zrywać zasłony i demistyfikować, jak choćby Pier Paolo Pasolini pokazujący Chrystusa jako marksistowskiego rewolucjonistę.
Jeśli pan przywołuje Pasoliniego, to od razu zwrócę uwagę, że jego uznana kiedyś za bluźnierczą Ewangelia według św. Mateusza obecnie znajduje się na watykańskiej liście 45 filmów uważanych za ciekawe i wartościowe. Jest to jedyny film o Jezusie, który znalazł się na tej liście sporządzonej w środowisku kościelnym z okazji 100-lecia kina. Powtórzę zatem, że akt bluźnierczy jest aktem egzystencjalnym, a jeśli już zachodzi bluźnierstwo na terenie sztuki, to możemy być pewni, że traktuje się tam sztukę instrumentalnie, jeśli nie wręcz propagandowo, przy czym trzeba odróżniać bluźnierstwo od artystycznej prowokacji. Poza tym bluźnierstwo może być fingowane, aby zwrócić na siebie uwagę mediów lub też odnieść chwilowy zysk poprzez wywołanie skandalu.
Nie znam naprawdę liczącego się dzieła, które by wyrastało z bluźnierstwa, nawet słynny poemat Lautréamonta Pieśni Maldorora – czy jest aż taki bluźnierczy? To jest rodzaj pewnej pozy, za nim skrywa się jakaś wielka pasja. Natomiast bluźnierstwo łatwo jest tropić zwłaszcza w sztukach wizualnych i plastycznych, ponieważ łączy się tam sacrum z obscenicznością, z wulgarnością. To mogą być symptomy bluźnierstwa, ale wcale nie muszą nimi być.
Czy jednak artyści, którzy to robią– szokują i epatują– mają czyste intencje?
Często ze sztuką miesza się jakąś ideologię i zazwyczaj w enuncjacjach tych „artystów-bluźnierców” znajdujemy już cały manifest, do którego nie wiadomo jak dzieło dopasować. Należałoby może powiedzieć, że w takiej sytuacji zaistnienia „ideologicznych priorytetów” dzieła są zawsze czymś wtórnym w stosunku do samego aktu pozaartystycznego. Jak powiedziałem, w sztuce chodzi zawsze o manifestację postawy egzystencjalnej, dlatego byłbym bardzo ostrożny z tropieniem bluźnierstwa – przede wszystkim powinni się tym zajmować krytycy sztuki, a nie politycy, także nie księża. Duchownemu nie wypada oskarżać kogokolwiek, on powinien bronić człowieka, nawet zagubionego, również artysty, który staje pod kościołem z intencją zaszokowania, jak ten młodzieniec, który w pana rodzinnej Łodzi podczas procesji Bożego Ciała urządza happening przebrany za motyla…
Ostatnio przebrany za księdza na trasie procesji trzymał transparent z napisem: „Kościół w kryzysie razem z Wiernymi. Msze, chrzciny, śluby, pogrzeby za darmo”.
Każdy oczywiście ma prawo do obrony, w tym zarówno pojedynczy wierzący, jak i wspólnota kościelna, ale z tej strony nie wypada rzucać oskarżeń, dlatego że to jest sprzeczne z postawą Jezusa.
Przypomnijmy sobie jeden z najbardziej dramatycznych momentów w Ewangelii – kiedy w rodzinnym Nazarecie chciano Jezusa zrzucić ze skały, to Jezus poszedł sobie gdzie indziej. Nie zrobił awantury, nie powiedział: spalę wam synagogę. Bo jest tam też fragment mówiący o tym, że uczniowie, którzy jeszcze niewiele rozumieją, pytają, czy mają się modlić, żeby spadł z nieba ogień. W tym sensie myślę, że, po pierwsze, potrzeba dobrej krytyki artystycznej, a po drugie, tej postawy Jezusa, który odchodzi z Nazaretu i nie podejmuje konfrontacji, chociaż to bardzo w niego godzi. Skoro Chrystus sam siebie nie broni, dlaczego Kościół ma bronić jednego czy drugiego wizerunku Kościoła bardziej gorliwie, niż to czynił Jezus? Nie chcę powiedzieć, że artyście wszystko wolno – na głupotę, arogancję czy prymitywizm należy reagować krytycznie w taki sam sposób jak w przypadku innych ludzi.
Jeśli traktować obrazy lubelskiej artystki jako szczególny rodzaj inspiracji, to trzeba założyć wysoką kulturę artystyczną odbiorcy. Hołda rzeczywiście aranżuje pewien dialog sztuki z Kościołem, w którym mogą się pojawić pobudzające obie strony napięcia, ale w wielu kościołach proboszczowie nie chcieliby się na te napięcia narażać.
Niewątpliwie jest to inspiracja chrześcijańska, bo, jak mówiliśmy, matka z dzieckiem to stały temat w sztuce chrześcijańskiej i jednocześnie temat ogólnoludzki, obecny w sztuce przedchrześcijańskiej, a na ile znam Katarzynę Hołdę, to myślę, że jej własny świat jest pochrześcijański. Tym samym okazuje się, że zarówno w sztuce przedchrześcijańskiej, jak i pochrześcijańskiej są obecne podobne treści i na tej płaszczyźnie możemy się spotkać, co nie znaczy, że obrazy Katarzyny Hołdy powiesiłbym w kościele, zresztą sądzę, że ona sama by tego nie chciała. Nie możemy jednak ograniczać czy wyznaczać twórcy tematu. Nawet jeśli ten temat jest bardzo aluzyjny i obecny w daleko idącym przetworzeniu, to nikt nie może zabronić używania słowa „Madonna” ani słowa „Chrystus”. Moim zdaniem te obrazy mogą być z powodzeniem eksponowane w sali wystawowej przy kościele.
Jednak nie wszystkie Madonny Hołdy są przedstawione z dziećmi. Czy to nie kobiecość jest w tych obrazach najważniejsza? Madonna nie jest tam przede wszystkim matką Chrystusa – przede wszystkim jest kobietą.
Tak, Hołda bardzo swobodnie przetwarza temat Madonny, bo oczywiście klasyczna czy kanoniczna Madonna przedstawiana jest z dzieckiem, ale jest kobietą, która zawsze może być matką. Ta sztuka jest silna swoim niedomówieniem, a może przede wszystkim dialogiem z kanonicznym tematem, stwarzając tutaj jakieś, jak pan powiedział, napięcia.
Na pewno reakcja radnych miasta była chybiona; irytuje, że ludzie nierozumiejący języka sztuki roszczą sobie prawo do ocen wartościujących, a gdy jeszcze podejmują jakieś normatywne uchwały, to myślę, że wolność twórcza jest zagrożona. Dodałbym jeszcze jedno – otóż niewątpliwie obszar tego, co religijne, czy, ujmując rzecz szerzej, obszar sacrum kurczy się we współczesnej kulturze, toteż jako chrześcijanin bardzo się cieszę, jeśli choćby gdzieś na obrzeżach zarysowują się te napięcia – dzięki temu schodzimy na bardziej podstawową płaszczyznę pytań o sens. Uważam też, że bardziej ożywcza byłaby nawet sztuka bluźniercza, gdyby istniała, niż w ogóle milczenie czy jakaś cenzura tej sfery ludzkiego życia, jaką jest religijność. Moim zdaniem sztuka spełnia ogromną rolę w życiu człowieka religijnego, ponieważ autentyczna sztuka powinna budzić niepokój, a nic tak nie sprzyja życiu wiary jak niepokój.
O. Joachim Badeni, dominikanin i mistyk, opowiadał, że nawet jak wchodzi pod prysznic, to Chrystus już tam jest. Czy podobne doświadczalne przekonanie o obecności Chrystusa nie powoduje, że ten niepokój znika?
Trudno dyskutować… Jednak nawet teraz, w czasie Adwentu, gdy czytam Ewangelię, to widzę, że Maryja jest zaniepokojona, Józef jest zaniepokojony…
Poza Chrystusem wszyscy są zaniepokojeni…
Tak jest! Na tym polega wyjątkowość Chrystusa. W tym sensie sztuka może burzyć pewien spokój, wytrącając człowieka z lenistwa intelektualnego, zadziwiać, a nawet przerażać. Nie wolno jej mylić z religią, która ma być lekarstwem na ból istnienia, przynosić zbawienie – sztuka tego nie robi, a kiedy usiłuje przejmować rolę religii, to jest to uzurpacja. Owszem, obraz sakralny pomaga się modlić, ale przecież nie modlimy się do obrazu.
Może właśnie z obawy przed zburzeniem pewnego psychicznego błogostanu bierze się potrzeba kiczu, a przecież jeszcze w kościołach z przełomu XIX i XX wieku znajdziemy dużo dobrej sztuki, choćby witraże Wyspiańskiego u krakowskich franciszkanów. Ewidentnie doceniano sztukę w Kościele, obrazy do kościoła zamawiano u wybitnych artystów i dawano im dużą swobodę. Jeżdżąc dziś po Europie, jeśli chcemy obcować z dawną wielką sztuką, to poza sztuką sakralną niewiele znajdziemy. Jak wytłumaczyć tak dramatycznie obniżoną wrażliwość Kościoła wobec wartościowej sztuki? Bo obrazy we współczesnych kościołach są tworzone przez bardzo siermiężnych rzemieślników, podobnie liczne pomniki Jana Pawła II. Czy ten kicz we współczesnym Kościele jest problemem?
Niezwykle poważnym, ponieważ kicz utrwala się w świadomości, a jego nadmiar w Kościele powoduje, że nie ma dobrych wzorców estetycznych, przez co następuje przyzwyczajenie się do kiczu. Wiele czynników o tym decyduje, może najistotniejszy jest ten, że dobra sztuka kosztuje. Znam wielu proboszczów, którzy nie chcą inwestować w sztukę z tego właśnie powodu.
Kiedyś księża i biskupi na sztuce nie oszczędzali.
Byli bowiem ludźmi głębokiej wiary, wszystko czynili na miarę wieczności. Dominowało myślenie, że to się opłaca, ponieważ jest inwestycją na stulecia. Dzisiaj prowizoryczność myślenia ogarnia także Kościół, mamy tu też słabość teoretyczną, ponieważ właściwie nie rozwinęła się w nowszych czasach teologia sztuki czy nawet głębsza refleksja nad sztuką. Tym niemniej istnieje kilka ciekawych realizacji w dziedzinie sztuki sakralnej, choćby lubelski kościół św. Andrzeja Boboli zrealizowany przez Dobrosława Bagińskiego. Sądzę, że to jest jedno z najbardziej udanych współczesnych wnętrz kościelnych, gdzie artysta wykorzystał nawet słabości architektury. Bezstylową halę wypełnił rzeźbami, dzięki czemu ten kościół ma plastycznie zorganizowaną przestrzeń, od wielkiej ściany Przymierza poprzez ołtarz z wielką rzeźbą Chrystusa nad nim aż do kandelabru przy wejściu, który jest tronem Baranka – mamy tu całą Biblię, od Księgi Rodzaju do Apokalipsy. Do tego kościoła zaprowadziłem kiedyś znajomych Żydów ze Szwecji, którzy pytali mnie, czy gdzieś, w jakimś kościele katolickim pokazuje się postacie Starego Testamentu. Pod wieloma względami ten kościół jest udany, bo poza inwencją artysty także proboszcz nie bał się sztuki, która jest nowoczesna, ale też głęboko osadzona w tradycji. Poza tym proboszcz nie skąpił pieniędzy, całość tego dzieła jest pewnie warta tyle samo co mury kościoła.
Niedocenianie sztuki w Kościele może być zgubne. Bodajże na I Kongresie Kultury Chrześcijańskiej, w dyskusji, którą prowadził Krzysztof Zanussi, powiedziałem – on bardzo się z tego śmiał – że kicz jest gorszy od herezji. Chodziło mi o to, że herezja jest tylko pewnym konstruktem intelektualnym i rzadko kto herezję rozumie, natomiast z kiczem obcują wszyscy, a on oddziałuje i na zmysły, i na umysł, osłabiając w ogóle naszą zdolność percepcji.
Ksiądz chwalił kiedyś kościół w Chełmie, gdzie proboszcz Tadeusz Kawala we współczesnej świątyni katolickiej umieścił mnóstwo ikon, które zakupywał na różnych pchlich targach, ale też sam je malował.
Tam się stało coś jeszcze piękniejszego, ponieważ poza prawosławnymi ikonami jest tam także katolicka droga krzyżowa namalowana przez Tadeusza Borutę, bardzo współczesna, jak to u Boruty, u niego zresztą widać silną inspirację Caravaggiem, cielesność jest tam niezwykle realistyczna. On się ogromnie ucieszył, że jego droga krzyżowa trafi do kościoła, ponieważ malował ją w okresie odchodzenia ojca, któremu do końca towarzyszył. Mówił, że nawet wstawił sztalugi do pokoju, gdzie ojciec umierał. Poniekąd stałem się pośrednikiem między ks. Kawalą a Borutą, bo zrobiłem wystawę Tadeusza Boruty, a kiedy tylko zobaczył ją ks. Kawala, od razu powiedział, że bardzo by pasowała do jego kościoła. Z kolei Boruta bardzo się wzruszył propozycją proboszcza, bo jemu nawet przez myśl nie przyszło, żeby tę drogę krzyżową sprzedawać do jakiegoś kościoła.
Pomówmy o wywołanej ikonie: na cerkiewnym strychu w Krakowie znajduje się ikonostas autorstwa Jerzego Nowosielskiego. Prawosławna dziewczyna, z którą tam rozmawiałem, przekonywała mnie, że postacie z ikon Nowosielskiego mają zawsze smutne i ciemne oczy, co jest swego rodzaju skandalem ikonograficznym, wprost uniemożliwiającym modlitwę, a więc są to faktycznie antyikony. Wspominam o tym, ponieważ Nowosielski wykonał też ikonostas dla lubelskiej kaplicy seminaryjnej – to jest kaplica grekokatolików.
Proszę jednak zwrócić uwagę, że powtórzyło się tym samym coś bardzo lubelskiego – to jest neogotycka kaplica, którą na początku lat 90. zamieniono na kaplicę greckokatolicką, bo wtedy zaczęli napływać tutaj klerycy z Ukrainy, w niektórych latach była ich prawie setka, i w tej neogotyckiej kaplicy powstał ikonostas! Jest to do pewnego stopnia model lubelski, gdyż to samo mamy na zamku – gotyckie wnętrze wypełnione ikonografią bizantyńską.
Jednak podczas gdy na zamku freski malował artysta przestrzegający kanonu ikonograficznego, to tutaj mamy do czynienia z dziełem kontrowersyjnym, bo Nowosielski nie trzyma się zasad ikonograficznych, on świadomie je przekracza. Tym samym kleryk, który przychodzi do tej kaplicy, staje przed pewną religijną komplikacją– tutaj znowu nawiązuję do Madonn Katarzyny Hołdy. Czy to nie jest przeszkodą?
Trzeba by zapytać kogoś, kto jest grekokatolikiem. Kiedyś greckokatolicki biskup Sofron Mudryj powiedział mi, że rzeczywiście nie może się modlić przed tym ikonostasem. Sam Nowosielski uważał siebie za malarza kanonicznego, zlecano mu przecież wykonywanie ikon do cerkwi. On szedł oczywiście dalej, bo chciał patrzeć na całą rzeczywistość tak, jak na ikonie – malował akty kobiece, muzyków, jak słynnego Wiolonczelistę, nawet pejzaże malował tak, jakby to były ikony.
Prawosławni oczekują jednakowoż od ikony standardów, a specyfika Nowosielskiego polega na tym, że on pozostaje w tradycji wschodniej, ale maluje obrazy właściwie zachodnie. Jednak przez tę„dramatyczność sacrum” obrazy Nowosielskiego dla chrześcijanina ukształtowanego w tradycji łacińskiej mogą być religijnie bardzo inspirujące.
Nowosielski wnosi pewną nową rzecz do szeroko pojętego malarstwa, mianowicie spojrzenie w perspektywie eschatologicznej, ukazujące rzeczywistość odkupioną, przemienioną. Rzeczywiście jest bardzo ciekawym artystą, bo wprowadza tematykę, która w ikonie klasycznej nie istniała, a z drugiej strony patrzy na całą rzeczywistość w sposób, w jaki robi się to w ikonie. To jest rezultat spotkania i – powiedziałbym – poszerzania widzenia.
Płótna wielkich artystów, powiedzmy wieku XVII, których dzisiaj nikomu nie przyszłoby do głowy oskarżać o obrazę uczuć religijnych, w czasach im współczesnych chyba też mogły budzić rozmaite kontrowersje.
Nawet znam taki jeden, z którym również zetknąłem się w Luwrze – to Madonna Caravaggia. Modelem do tego obrazu była topielica, kobieta, która rzeczywiście utopiła się w Tybrze. Kiedy ją wyłowiono, Caravaggio szybko ją naszkicował, pokazując kobietę spuchniętą, bardzo brzydką. Obraz nosi tytuł Śmierć Marii, zamówiono go do kościoła. Później został odrzucony przez komisję, na czele której stał kardynał będący zresztą mecenasem Caravaggia, jednak nikt nie zarzucał Caravaggiowi bluźnierstwa; wizja nie mieściła się w sztuce kanonicznej, i na to zgoda. Z drugiej strony, gdyby Caravaggio przedstawił śmierć jakiejkolwiek innej osoby, to nie mówilibyśmy o tym. On jednak chciał pokazać, co się dzieje z człowiekiem zmarłym, być może sam też miał jakieś wątpliwości, pytania dotyczące losów Maryi po śmierci – wtedy jeszcze nie został ogłoszony dogmat o wniebowzięciu Matki Bożej. Obraz jest na pewno odzwierciedleniem jakichś jego własnych poszukiwań. Caravaggio to jeden z moich ulubionych malarzy, ponieważ on nie tylko wykłada mi credo, ale przez swoją zdolność do dramatyzacji, czasem wręcz teatralizacji, pokazuje, że credo ma nie tylko swoją obiektywną treść, lecz jest ludzkim dramatem. Można wierzyć i nie wierzyć…
Być może w sztuce sakralnej następuje oswojenie pewnych wyobrażeń, przy czym ciekawe zjawisko zachodzi wówczas, gdy o tym „zapominamy”– wtedy nawet te dziś kanoniczne przedstawienia Chrystusa na krzyżu mogą nagle okazać się szokujące. Stefan Chwin jako dziecko chodził na niedzielne msze do gotyckich kościołów w Gdańsku, gdzie nasiąkał wizjami chrześcijaństwa w duchu tzw. szkoły nadreńskiej, skąd wywodzi się też malarstwo Grünewalda, który z jakąś wręcz sadystyczną precyzją pokazuje Chrystusa przybitego do krzyża i skręcającego się z bólu. „Każdy gwóźdź. Cieniutkim pędzelkiem”– powiada o tym malarstwie Chwin, zadając sobie dzisiaj pytanie, którego wtedy nie potrafił wyrazić, mianowicie dlaczego ludzie, siedząc w kościołach pod pięciometrowymi krucyfiksami potwornie okaleczonego człowieka, nie krzyczą z przerażenia, lecz sobie spokojnie śpiewają.
Co do płócien Grünewalda, to nie byłbym pewien, czy one się mieszczą w sztuce kanonicznej. Przypominam sobie też obraz Holbeina ukazujący martwego Chrystusa jako rozkładającego się trupa, który wstrząsnął Dostojewskim w Bazylei. Ikona w Rosji pełni zupełnie inne funkcje, stąd też ten obraz stał się dla niego uogólnieniem ducha Zachodu – zdaniem Dostojewskiego Zachód z Chrystusa zrozumiał tylko śmierć, nie zrozumiał misterium, nie pojął zmartwychwstania, tak mniej więcej mówi książę Myszkin w Idiocie. W tym sensie można by powiedzieć, że rzeczywiście istnieje pewien nurt patrzenia na cierpienie Chrystusa charakterystyczny dla tak zwanej duchowości dolorystycznej, która jest mało ortodoksyjna i gubi istotę wydarzenia paschalnego stanowiącego absolutne centrum chrześcijaństwa. Na pytanie, dlaczego ludzie śpiewają w Kościele, patrząc na zdegradowane ciało Chrystusa, odpowiedziałbym zatem, iż być może dzieje się tak dlatego, że nie widzą – sztuka, która miała wstrząsać, przestaje być widoczna. Paradoksalnie bowiem ludzie widzą to, co chcą widzieć, a nie to, co zostałoprzedstawione, bo mają w głowie schematy doktrynalne, a obca imjest sztuka patrzenia. Przypuszczam, że również Chwin nie posługiwałsię tą sztuką w dzieciństwie. Dopiero kiedy ją opanował, dolorystycznekrucyfiksy naprawdę go przeraziły.
A czy film Mela Gibsona Pasja, ukazujący Chrystusa „w strzępach”, jest zdaniem księdza profesora religijny, czy nie jest?
Przypuszczam, że z filmem Gibsona wiąże się inne zjawisko. Dlaczego tak wielu ludzi fascynowało się jego Pasją? Ponieważ dziś jesteśmy przyzwyczajeni do wielkiej brutalności w filmie, to odpowiada kanonom współczesnej estetyki. Gibson chciał opowiedzieć historię Jezusa językiem takiego kina, ale to jest podobna pułapka do tej, w którą wpadł Grünewald, co tylko potwierdzałoby trafność diagnozy Dostojewskiego.
Będąc w Rzymie, warto pójść do kościoła św. Klemensa, gdzie znajduje się mozaika pokazująca zupełnie inną wizję krzyża. Patrzy się nań nie jak na narzędzie tortur, lecz jak na drzewo życia. Krzyż tam ukazany posiada korzenie, bujnie wyrastające na wszystkie strony gałęzie, jelenie u wodopoju u podstawy, a ileż tam jest ptaków! W tradycji zachodniej, a zwłaszcza w sztuce wczesnochrześcijańskiej, znajdziemy całkowicie odmienną wizję krzyża od tej, jaką narzucono w późnym średniowieczu, w wieku XIV i XV. I rzecz ciekawa u Caravaggia, który również bywa dosadny, a jednak potrafi zawsze ukazać misterium ludzkiego ciała: umęczone czy okrwawione ciało jest zawsze obrazem czegoś jeszcze innego. Malując na pozór ciała, ukazuje ludzkie wnętrza i osobowe interakcje. Caravaggio to nie jest malarz…
…ludzkiego mięsa.
Właśnie, nawet w takich obrazach, jak Ścięcie św. Jana Chrzciciela, gdzie on sam podpisał się w tryskającej krwi, czy w sławnym wyobrażeniu Judyty z głową Holofernesa, choć niewątpliwie są to bardzo krwiste obrazy.
Dekapitację Holofernesa wziął na okładkę Jarosław Marek Rymkiewicz, oczywiście nieprzypadkowo.
Myślę, że Rymkiewicz w ogóle chciałby zmienić świat w jedną wielką rzeźnię. Czytam tego pisarza od dawna i dostrzegam w jego twórczości wręcz nieprawdopodobny powrót pogaństwa w polskim myśleniu – to z chrześcijaństwem nie ma absolutnie nic wspólnego.
Sam jednak pisarz cały czas mówi o oczyszczeniu…
Moim zdaniem on się zatracił w pewnej iluzji, głosząc coś w rodzajubrutalnego mesjanizmu, tak bym to określił. Powołuje do istnieniaprzedziwny rewers mesjanizmu XIX-wiecznego, ale to już jestmesjanizm po Nietzschem, nieprzypadkowo właśnie Nietzsche patronuje późnemu Rymkiewiczowi, zwłaszcza z tomu Zachód słońcaw Milanówku. Podobnie jak możemy wyodrębnić mesjanizm duchowy,który wyraził się w romantyzmie, tak istnieje mesjanizmczysto biologiczny, materialistyczny. W tej literaturze jest dużo nihilizmu,lubowania się w rozkładzie; on zaczynał od fascynacji barokiem,księdzem Baką, pamiętam jego wiersze z tomu Co to jest drozdz lat 70. i widzę pewną konsekwencję w rozwoju Rymkiewicza –narastającą fascynację rozpadem.
Ciekawe, że tenże Rymkiewicz staje się patronem tej tak zwanej polskości posmoleńskiej, gdzie występuje z jednej strony niesłychanasynteza pewnej intelektualnej aberracji związanej z sarmackością,a z drugiej przedziwny splot mesjanizmu z biologizmem. Powiedzmy jednak od razu, że jest to forma mesjanizmu z gruntu antychrześcijańska – bo ona w ogóle nie potrzebuje Chrystusa! Podczas gdy Chrystus sam czyni się ofiarą za grzeszników, w tym bezbożnym mesjanizmie nie przestaje się szukać kozła ofiarnego, wierząc po pogańsku, że oczyszczenie nastąpi, gdy się zarżnie wroga. Już bardziej obrzydliwej wersji mesjanizmu nie można stworzyć.
Ponieważ ksiądz profesor jest także znanym poetą, chciałbym nawiązać do jego wiersza i zapytać, czy człowiek wierzący może być artystą.
Pan przywołuje moją ukrytą polemikę z Krzysztofem Zanussim; ja go w tym wierszu cytuję, bo myśmy się w Rzymie spotkali na jakimś sympozjum i on wygłosił tezę, że człowiek wierzący nie może być artystą. Nie bardzo się z tym zgadzam, bo dzieje sztuki i literatury pokazują, że problem niewierzącego artysty jest całkiem współczesny. Niewiara zaczyna się gdzieś od XVII wieku, iluż raptem było tych ateistów? Wielki poeta Dante to jest poeta wiary, podobnie Szekspir. Tu nie chodzi o to, że wiara byłaby jakąś przeszkodą dla twórczości. Otóż jeśli wiara jest częścią doświadczenia, to nie można wyłączyć jej z twórczości, bo o czym ma być sztuka? Przecież sztuka ma być o tym, co człowiek przeżywa. Nasze czasy charakteryzują się napięciem pomiędzy wiarą i niewiarą, a że w średniowieczu takiego napięcia nie było, więc ten problem nie istniał.
W naszych czasach ten problem jakoś jednak istnieje. Czy nie jest „problemem”w sztuce pewna konfesyjność? Istnieje przecież literatura katolicka – Mauriac, Bernanos, Claudel, w Polsce Malewska, Gołubiew.
To był pewien nurt, który szybko się skończył. Jestem przekonany, że zarówno człowiek wierzący, jak i niewierzący może być artystą, oby tylko sztuki nie traktował instrumentalnie – ani na rzecz wiary, ani niewiary.
Widziałbym jednak pewien paradoks w tym, że dotykają dziś w sztuce tematów religijnych – wywołując to pulsowanie, te rozmaite poruszające impulsy, przez co zyskują jako artyści – ludzie otwarcie odmawiający wiary w Boga. Artysta deklarujący własną religijność chyba bałby się dotykać tej sfery wprost w swojej sztuce, bodaj tylko Nowosielskiemu udało się otwarcie wierzyć, a zarazem wywoływać te napięcia. Od lat niekwestionowanym uznaniem cieszy się w Polsce poezja księży-poetów, natomiast autorzy świeccy zaangażowani religijnie, Wencel czy Rymkiewicz, łatwo popadają w publicystykę, w moralizm, zawsze tracąc jako artyści.
Przyznam, że bardzo lubię poezję Wojciecha Wencla, ogromnie cenię jego tom Imago mundi – kiedy go przeczytałem, to wydawało mi się, że oto pojawia się wreszcie poeta potrafiący zderzyć język Biblii z dzisiejszym doświadczeniem, ale kiedy po katastrofie smoleńskiej Wencel stał się narodowym poetą, jego dykcja poetycka osłabła. Smoleńsk jest jakimś rodzajem przełomu, który bardzo odcisnął się na jego poezji, całą polskość sprowadzając do nieszczęścia, do grobów, pojawia się tam nieznośny lament. O ile Rymkiewicz zgłasza postulat oczyszczenia poprzez brutalizację, to u Wencla pojawia się rodzaj nuty, w której wyraża się raczej bezsiła, sądzę jednak, że i jedna, i druga twórczość rodzi się z rozpaczy, to jest niezrozumiała próba jej pokonywania.
Oni obaj stali się poza tym poetami wręcz partyjnymi, składającymi bardzo wyraźne polityczne deklaracje; kiedyś w felietonie napisałem, że paradoksalnie ci poeci, którzy nigdy by się nie przyznali do socrealizmu, wpadają w taki sposób funkcjonowania literatury, jakiego chciał socrealizm. Ich twórczość staje się częścią walki o nowy świat; oczywiście socrealizm nie mógł się powieść ze względów estetycznych, ponieważ od razu próbowano ustalić poetykę, a mówimy o autorach mających spory dorobek i wielki potencjał twórczy, lecz nagle ich głos współbrzmi z głosem ideologów partyjnych. Myślę, że to jest część sporu o polskość, w który angażuje się także literatura, nawiązując do tradycji romantycznej. Na pewno odnawia się literatura narodowa, ale mimo religijnego sztafażu odbieram ją jako religijnie jałową.
[…]Polskość jako dzieło otwarte?
O, właśnie, myślę, że tak można to zinterpretować, przy czym równie dobrze także o Kościele możemy mówić jako dziele otwartym, dlatego bardzo się cieszę, że wypadło mi żyć w epoce papieża Franciszka, który – jak do tej pory – zrezygnował z nauczania. Bo Kościół nie ma problemu z doktryną, miał wielu nauczających papieży, natomiast istniał problem ze słuchaniem, a nowy papież stał się papieżem słuchania. On wcześniej czy później będzie oczywiście musiał zabrać głos w wielu sprawach, jednakże to, że uruchomił możliwość mówienia, poszukiwania, jest naprawdę bardzo ożywcze i jak najbardziej zgodne z tym, czym Kościół jest i powinien być.
Ksiądz powiedział: epoka, a ten czas trwa przecież jeszcze krótko…
Czasem i dziesięć dni czyni epokę. […]
Polecamy cały tekst w zbiorze Świat trzeba dokończyć.
Alfred Marek Wierzbicki – ur. 1957 w Maryninie na Lubelszczyźnie; filozof, etyk, poeta. Święcenia kapłańskie przyjął 12 czerwca 1982 r. i bezpośrednio po nich pracował jako wikariusz w Nałęczowie. W latach 1976– 1982 odbył studia teologiczne na Wydziale Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Magisterium uzyskał na podstawie pracy Możliwość zastosowania analitycznej filozofii historii ArthuraC. Danto w teologii (promotor: ks. prof. Cz. Bartnik). Następnie podjął studia filozoficzne na Wydziale Filozofii KUL (1983–1986); był uczestnikiem seminarium etyki prowadzonego przez ks. prof. T. Stycznia. Jednocześnie w latach 1985–1986 pracował jako duszpasterz akademicki. W latach 1986–1991 kontynuował studia filozoficzne na kursie doktoranckim w International Academy of Philosophy w Lichtensteinie. Od 1988 do 1991 roku był kapelanem szpitala w Chur w Szwajcarii. W 1991 r. uzyskał stopień naukowy doktora w oparciu o rozprawę Personalistyczne podstawy zasady non-violence(promotor: prof. R. Buttiglione). W tym samym roku mianowano go wikariuszem parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Lublinie oraz wykładowcą etyki w Metropolitarnym Seminarium Duchownym. W latach 1992–1997 był pracownikiem sekcji katolickiej w Telewizji Lublin. W 2005 r. opublikował rozprawę Filozofia a totalitaryzm. Augusta Del Nocego interpretacja kryzysu moderny, na podstawie której habilitował się w 2006 roku na Wydziale Filozofii KUL. Od 1992 r. zatrudniony jest w Katedrze Etyki KUL (od roku 2008 jako profesor nadzwyczajny); od 2011 r. pełni funkcję kierownika tej jednostki.
W 1997 r. zainicjował współpracę naukową z Centro Internazionale di Studi Rosminiani w Stresie, owocem której jest pierwszy polski przekład dzieła Antonia Rosminiego Zasady etyki (1999). W roku akademickim 2000–2001 był zatrudniony jako wykładowca filozofii Karola Wojtyły w Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie. Prowadził wykłady jako visitingprofessorw Parmie (2001), Sassari (2001, 2011), Santiago del Chile (2006), St. Paul, USA (2011), Queretaro, Meksyk (2014). Od 1998 do 2002 był koordynatorem duszpasterstwa ludzi nauki w Lublinie. W latach 2002–2012 pełnił funkcję prorektora w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Lublinie. Od 1998 roku był zastępcą dyrektora Instytutu Jana Pawła II KUL, a w latach 2006–2014 dyrektorem tegoż Instytutu i redaktorem naczelnym wydawanego przezeń kwartalnika „Ethos”.
Członek Instytutu Ignacego Jana Paderewskiego, Towarzystwa Naukowego KUL, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Polskiego Towarzystwa Nauczycieli (od 1993), gdzie brał czynny udział w pracach zespołu ds. kodeksu etyki nauczycielskiej. Funkcje kościelne pełni także jako członek Rady Konsultacyjnej przy Centrum Dialogu Katolicko-Żydowskiego w Archidiecezji Lubelskiej, a od 2001 roku sprawuje funkcję dyrektora Centrum Dialogu Wschód–Zachód w Lublinie. W latach 2002–2012 był dyrektorem Studium Formacji Kapłańskiej Archidiecezji Lubelskiej. Od 2004 roku jest wikariuszem biskupim ds. kultury, a od 2006 roku członkiem Komitetu Dialogu z Judaizmem Konferencji Episkopatu Polski.
Autor dziewięciu książek poetyckich: Jak ciemność w ciemności (1991), Inaczej każdej wiosny (1993), Kogut z Akwilei (1999), Znaki szczególne (2000), Miejsca i twarze (2003), Głosy i glosy (2008), Fotografia rodzinna (2010), Autoportret z miastem (2013), Boso (2015). Za tomik Kogut z Akwilei (1999) otrzymał nagrodę im. Anny Kamieńskiej, a za tomik Znaki szczególne (2000) – Nagrodę im. Józefa Czechowicza. Opublikował ponad 200 prac naukowych; jest autorem pięciu pozycji książkowych, redaktorem sześciu i współredaktoremdwóch książek. Redagował serię Świadkowie duchowego piękna, w której ukazały się tomy: Hanna Malewska, Adam Stanowski, Jan Nowak Jeziorański.
Łukasz Marcińczak – ur. 1971 w Łodzi. Absolwent filozofii UMCS, doktor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, w latach 2006-2014 redaktor pisma Stowarzyszenia Absolwentów UMCS „AS UMCS”. Od roku 2006 stały współpracownik „Akcentu”, na łamach którego ogłasza eseje, recenzje i szkice na temat twórców z kręgu „Kultury” paryskiej oraz wielokulturowej przeszłości Lublina i Lubelszczyzny. Publikował także w „Colloquia Communia”, „Gazecie Wyborczej” i „Magyar Napló” (Budapeszt). Autor tomu poetyckiego Profil odciśnięty w glinie (2002), dociekań losologicznych Świat trzeba przekręcić. Rozmowy o imponderabiliach (2013), książki wywiadu Missisipi, czyli filozoficzny wywiad rzeka z profesor Jadwigą Mizińską (2014) oraz zbioru esejów Kamienie pachnące szafranem. Eseje lubelskie (2016); współredaktor prac zbiorowych Andrzeja Klimowicza portret wielokrotny (2013) i Homo sentiens – człowiek czujący. Księga Przyjaciół Jadwigi Mizińskiej (2013). W grudniu 2017 r. ukazał się II tom rozmów o imponderabiliach – Świat trzeba dokończyć.
Ks. Alfred Wierzbicki w obiektywie Piotra Łucjana, marzec 2018.
Spotkanie 23 kwietnia 2018 promujące najnowsze wydanie poezji Alfreda M. Wierzbickiego.
Ksiądz Rektor Bogdan Pańczak otwiera spotkanie poświęcone Jerzemu Nowosielskiemu (1923-2011).
Kaplica z ikonostasem Nowosielskiego. Sympozjum "Jerzy Nowosielski w Lublinie" z okazji 700-lecia lokacji Lublina. Fot. Łukasz Borkowski, 13.03.2017.