Strona główna/POLITYKA. Mapowanie „narodu znikąd”

POLITYKA. Mapowanie „narodu znikąd”

Mykoła Riabczuk

1.
Naród znikąd – tak brzmiał tytuł artykułu szacownego autora, byłego ambasadora USA w Związku Sowieckim Jacka Matlocka, opublikowany w 2000 roku w opiniotwórczym piśmie „The New York Review of Books”. Ten lekceważący tytuł nie był jedyny w swoim rodzaju: w latach dziewięćdziesiątych dość typowym zjawiskiem były nagłówki, które równie „dowcipnie” (a zarazem równie „wnikliwie”) nazywały Ukrainę „wstrętną”, „krajem rozszczepionym”, a nawet etykietowały ją dziwacznym określeniem „niechciana pasierbica sowieckiej pierestrojki”. W tamtych czasach każdy, kto chociaż kilka lat spędził w Moskwie, nauczył się trochę rosyjskiego i poczytał sobie przestarzały rosyjski podręcznik do historii autorstwa Riazanowskiego, pozwalał sobie na aroganckie komentowanie wszystkiego, co ukraińskie: polityki, języka, kultury, historii czy religii. Mimowolnie ludzie ci stawali się strażnikami i trubadurami imperium, które niby odeszło do przeszłości w 1991 roku, a jednak zachowało swoją moc dyskursywną i oddziaływanie retoryczne.
„Wiedza imperialna” jako główny spadek po imperium pozostała praktycznie nienaruszona. Ewa Thompson definiuje ją w ślad za Edwardem Saidem jako system imperialnych narracji skierowanych na wyciszenie, zakwestionowanie podmiotowości oraz prowincjonalizację zniewolonych narodów, odebranie im głosu i widoczności na arenie międzynarodowej, podczas gdy imperium monopolizuje prawo do mówienia i działania w ich imieniu. Rzeczona „wiedza”, którą przez stulecia produkowały i szerzyły imperialne instytucje, zyskała charakter międzynarodowy. Odczuwalnie wpłynęła na zachodnie media, naukę, kulturę masową i ogół tak zwanych powszechnych opinii. Świąt zaakceptował tę wiedzę i uczynił ją czymś normalnym: wspólnota międzynarodowa z przyzwyczajenia przysłuchiwała się przekazom imperialnym, uważając je za najbardziej wyczerpujące, ważne i wiarygodne, w odróżnieniu od marginalnych głosów mniejszych, zniewolonych i „mniej ważnych” narodów. Powszechne opinie nie potrzebują dowodów, gdyż są czymś oczywistym. Nie ma zatem potrzeby, by je kwestionować lub problematyzować.
W powszechnej opinii ukształtowanej przez „wiedzę imperialną” całkiem oczywiste jest, że Rosja to tysiącletnie imperium, a nie dyskursywny konstrukt wytworzony przez intelektualistów z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej na służbie Piotra I; że Rosja jest tym samym, co Ruś, tyle że pod inną nazwą historyczną, a nie innym tworem politycznym, który dzieli z Rusią pięć stuleci zasadniczo innego doświadczenia cywilizacyjnego; że Krym zawsze należał do Rosji, a nie że był ojczyzną i państwem dla rdzennego tam narodu Tatarów krymskich, oraz rzecz jasna że Ukraińcy i Rosjanie to niezwykle bliskie, spokrewnione narody, nie zaś kardynalnie odmienne wspólnoty ukształtowane faktycznie w całkiem różnych cywilizacjach.

„Wiedza imperialna” gromadzi megatony kłamstw – drobnych i na pozór niewinnych, jeśli rozpatrywać każde z osobna. W całości jednak wszystkie te „fakty” istotnie zniekształcają rzeczywistość w sposób wygodny dla Moskwy, a jednocześnie szkodliwy dla Kijowa. Ukraińcy na każdym kroku zmuszeni są do żmudnego prostowania nonsensów i wyjaśniania, że ich język nie wyodrębnił się z rosyjskiego w XVI wieku, że Taras Bulba to nie słynny ataman rosyjski, a hopak to nie rosyjski taniec ludowy, że Iwan Franko nie był poddanym Imperium Rosyjskiego, jak pisano na oficjalnej stronie Komitetu Noblowskiego, że księżna kijowska Olga w żaden sposób nie mogła być w Х wieku Rosjanką, jak informowali kilka lat temu organizatorzy forum w Davos, oraz że tryzub, który został oficjalnie wpisany przez brytyjską policję na listę symboli terrorystycznych, to w rzeczywistości symbol narodowy Ukrainy. Wszystkie te anegdotyczne przykłady mogłyby się wydawać śmieszne, gdyby nie nabierały nader złowieszczego wydźwięku w kontekście obsesyjnych Putinowskich stwierdzeń, że „Ukraina to nawet nie państwo”, że Ukraińcy i Rosjanie to jeden naród oraz że naród rosyjski (po rozpadzie ZSRR i oddzieleniu się Ukrainy) stał się „największym rozdzielonym narodem na świecie”. Każdy komponent „wiedzy imperialnej” obiektywnie sprzyjał rosyjskiej agresji wojskowej, umniejszając podmiotowość Ukrainy i jej prawo do istnienia, a tym samym otwierając drogę, choć niezamierzenie, dla Putinowskiej polityki ludobójstwa.

2.
Moje pierwsze zetknięcie się z „wiedzą imperialną” nastąpiło jeszcze we wczesnym wieku nastoletnim, kiedy zacząłem zadawać sobie, a następnie rodzicom i przyjaciołom dziwne pytania: Dlaczego na przykład Ukraina, choćby nawet komunistyczna, nie może być niepodległa jak Polska czy Czechosłowacja? Dlaczego ani filmów, ani programów telewizyjnych nie wyświetla się w języku ukraińskim? Dlaczego wszyscy Ukraińcy w rozmowach z osobami rosyjskojęzycznymi przechodzą na rosyjski, a nigdy nie dzieje się na odwrót? Kwestionowałem rzeczywistość społeczną, którą powszechnie uważano za normalną, a zatem niepodważalną. Nie czytałem jeszcze wówczas Michela Foucaulta, a nawet nie słyszałem o nim – chciałem jedynie zrozumieć, dlaczego społeczna „normalność” jest tak ewidentnie i tak dobitnie niesprawiedliwa, a zatem wcale nie normalna. Dziecięca dociekliwość poprowadziła mnie głębiej do źródeł problemu: niesprawiedliwe relacje społeczne udało się znormalizować jedynie dlatego, że warstwa dominująca miała dość władzy, by utrwalić własne rozumienie normalności, tłumiąc te alternatywne, warstwa zależna nie miała bowiem ani środków przymusu, ani dyskursywnych zasobów do stawiania oporu.
Dużo później Foucault pomógł mi ubrać te odczucia w klarowne i spójne słowa. W swojej istocie moje wczesne przypuszczenia były całkiem trafne i to właśnie one dały początek coraz to większemu oddaleniu się przeze mnie od sowieckiego systemu, ideologii i sposobu życia. Gdy kończyłem szkołę średnią, moje poglądy były już w wystarczającym stopniu nie do pogodzenia z oficjalną sowiecką rzeczywistością. Nawet nie próbowałem kontynuować edukacji humanistycznej, i bez tego mając po dziurki w nosie marksizmu-leninizmu oraz ideologicznego prania mózgu. Dlatego też wybrałem opcję, która wyglądała na neutralną i apolityczną, tzn. elektromechanikę, która pozwoliła mi przeżyć trzy lata względnej wolności w Politechnice Lwowskiej. KGB znalazło mnie jednak nawet tam i doprowadziło do wyrzucenia ze studiów za publikacje „w nielegalnym czasopiśmie »Skrynia«, kontakty z »nacjonalistycznymi elementami miasta Lwowa« oraz – jak pisano w oficjalnym oskarżeniu – za to, że »w trakcie przesłuchań zachowywał się nieszczerze«”.

Służby nie mogły mi jednak przeszkodzić w samodzielnym studiowaniu, dalszym pisaniu nielegalnych tekstów oraz obcowaniu z podejrzanymi elementami, których na całe szczęście za późnych Sowietów nie brakowało, przynajmniej w tak dużych miastach jak Lwów i Kijów. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nasze barwne i nasycone kontrkulturowe życie pełne było nieformalnych spotkań literackich, regularnych wystaw artystycznych, seansów filmowych, a nawet nocnych jam session w zapyziałych domach kultury. Później, wraz z postępem pieriestrojki i osłabieniem cenzury, całe to pstrokate podziemie odrodziło się na stronach książek i periodyków kulturalnych, na wystawach i festiwalach. „Wiedza imperialna” narzucała wyobrażenia o ukraińskiej kulturze jako zaściankowej i ludowej, o języku ukraińskim jako nienadającym się do opisywania różnorakich spraw, zwłaszcza wysokich, oraz o Moskwie jako jedynym dostępnym dla nas kanale komunikacji ze światem zewnętrznym, jedynym możliwym i pożądanym miejscu kariery zawodowej i uznania na świecie.

Podważaliśmy pewniki tej „wiedzy” swoją działalnością, realizując dwie podstawowe strategie. Pierwsza polegała na przywróceniu i przyswojeniu potężnego dziedzictwa ukraińskiego modernizmu, zakazanego i pogrzebanego przez Sowietów wraz z rozstrzelanym odrodzeniem. W drugiej chodziło o nawiązanie bezpośrednich kontaktów ze światem bez pośrednictwa Moskwy i języka rosyjskiego – o przecięcie mitycznej pępowiny pompującej „wiedzę imperialną” w umysły naszych rodaków, którzy nawet nie zastanawiali się nad charakterem tej „wiedzy” i możliwą alternatywą. Wymagało to tytanicznej pracy, i to zarówno za granicą, gdzie ta sama „wiedza” przez stulecia zatruwała umysły obcokrajowców, jak i w kraju zamieszkanym przez sporą grupę postsowieckich kolonistów obojętnych lub wręcz wrogich wobec wszystkiego, co ukraińskie, oraz jeszcze szerszą grupę mocno zrusyfikowanych Ukraińców (w tym postsowieckie elity władzy), mających głęboki kompleks niższości wobec wszystkiego, co rosyjskie.

Przypominam sobie, jak w 1992 roku podsunąłem w Kijowie swojej rosyjskojęzycznej znajomej dopiero co opublikowane Rekreacje Andruchowycza, a ona po przeczytaniu powieści powiedziała szczerze: „Nawet nie podejrzewałam, że coś takiego w ogóle da się napisać po ukraińsku!”. Ta pani przynajmniej czytała czasopismo „Wseswit”, gdzie publikowano sporo ukraińskich tłumaczeń literatury obcej, była zatem dostatecznie otwarta na teksty w języku ukraińskim. O wiele bardziej typowa była jednak ściana uprzedzeń językowo-kulturowych, faktycznie rasistowskich w swej istocie. Przywołuję w pamięci charakterystyczny przykład z końca lat dziewięćdziesiątych: oto pani o aparycji inteligentki z zaciekawieniem wertuje w odeskiej księgarni ukraiński przekład Historii Odessy Patricii Herlihy, po czym odstawia książkę na półkę i wzdycha z rozczarowaniem: „Taką książkę zepsuli!”.
Wyzwania międzynarodowe były jeszcze poważniejsze, gdyż za jedyny punkt odniesienia dla nowego niepodległego państwa („narodu znikąd”) wszędzie uważano Rosję lub Związek Sowiecki, czyli tę samą Rosję, tylko pod inną nazwą. O ile w każdym przypadku nieuchronnie wiązało się to z niezliczonymi stereotypami i falsyfikacjami ukształtowanymi przez „wiedzę imperialną”, o tyle zupełny brak rozeznania na temat Ukrainy był z reguły lepszy niż wątpliwe obeznanie samozwańczych ekspertów gotowych komentować wydarzenia we wszystkich zakątkach świata. Jak niedawno zażartował mój amerykański kolega, „historia Ukrainy w wydaniu [imperialnych] Rosjan jest tym samym, co historia Żydów w wydaniu hitlerowców”. To samo można powiedzieć o języku ukraińskim, kulturze i oczywiście polityce.

Pionierzy badań ukrainoznawczych na Zachodzie wspominają, z jakimi uprzedzeniami, a często wręcz wrogością spotykali się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, próbując przedstawić społeczności akademickiej „dziwaczne” tematy swoich badań. „Aż do lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku – pisał Orest Subtelny – wielu amerykańskich historyków uważało temat Ukrainy za nie tylko peryferyjną, ale wręcz intelektualnie wątpliwą dziedzinę specjalizacji”. Jak twierdził, dominujące było przekonanie, że „historyk Ukrainy jest niemalże z definicji ukraińskim nacjonalistą”.

Putin poszedł jeszcze dalej, zaliczając do nacjonalistów, a nawet gorzej – do nazistów – wszystkich Ukraińców, którzy nie chcą być Rosjanami. Mimo że związek między dawniejszymi naukowymi poglądami na Ukrainę i tymi dzisiejszymi, putinowskimi, nie jest bezpośredni i oczywisty, to jednak takowy istnieje i wymaga on odrębnej refleksji. Podobnie jak potrzebna jest pokuta tych, którzy te poglądy podzielali, poszerzając tym samym zakres „normalności” i przyzwolenia na antyukraińską ideologię przyszłego rosyjskiego dyktatora.

3.
W ciągu trzech ostatnich dekad postrzeganie Ukrainy w zachodnich środowiskach naukowych radykalnie się zmieniło, a jednak powszechne opinie wciąż pozostają pod wpływem ciągle aktualizowanej „wiedzy imperialnej”. Zachodnie media w dyskursie na temat Ukrainy z reguły przeciwstawiają rzekomo nacjonalistyczny zachód kraju rzekomo prorosyjskiemu wschodowi i powielają bzdury o Kievan Russia (zamiast Кyivan Rus’). Nie zapominają przy tym wspomnieć o głębokim pokrewieństwie (affinity) jakoby bratnich narodów, tak jakby mordercy i gwałciciele mogli w ogóle być komuś braćmi, a demokratyczna i miłująca wolność Ukraina mogła odczuwać jakiekolwiek pokrewieństwo z faszystowską, totalitarną Rosją. Dwie ukraińskie rewolucje i dzisiejszy zacięty opór przeciw imperialnym kolonizatorom precyzyjnie zakreśliły kontury Ukrainy zarówno na mapie fizycznej, jak i mentalnej, a okrytą złą sławą „wiedzę imperialną” poddały skrupulatnej rewizji, o ile w ogóle nie wyrzuciły jej na śmietnik. Choć z opóźnieniem, to jednak wszystko nareszcie się wyjaśnia: wojna Ukrainy z Rosją w coraz większym stopniu rozumiana jest jako odroczona wojna narodowowyzwoleńcza, w istocie antykolonialna. Może to stanowić skuteczne antidotum na kolejny rodzaj „wiedzy imperialnej”, pochodzący już nie z Moskwy, ale z zachodnioeuropejskich stolic, gdzie do dziś funkcjonują przestarzałe wyobrażenia o niesamowystarczalnym i pozbawionym podmiotowości Wschodzie, nad którym muszą sprawować opiekę zachodni eksperci, rozjemcy i mediatorzy – każdy w swojej uprzednio ustalonej strefie wpływów.

Mimo że rosyjska „wiedza imperialna” została już w dużym stopniu zdyskredytowana (aczkolwiek nie zdekonstruowana na dobre), wciąż wyczuwalna jest zachodnia neokolonialna supremacja, najbardziej ze strony tzw. realistów politycznych, którzy popychają Ukrainę ku kapitulacji, ku negocjacjom z oprawcami, ku pojednaniu ze zbójeckim państwem, które nigdy nie przestrzegało żadnych umów, a już szczególnie z własnymi koloniami. Rosyjska „wiedza imperialna” neguje już samo istnienie Ukrainy i postuluje jej totalne unicestwienie; zachodnia „wiedza realistyczna” neguje zaś z kolei „jedynie” podmiotowość Ukrainy i narzuca jej swoje paternalistyczne wstawiennictwo. W ciągu pół roku wojny Ukraińcy udowodnili jednak, że mimo całego tego bełkotu o podziałach są skonsolidowanym narodem o mocnej tożsamości obywatelskiej. Udowodnili, że mimo domniemanej korupcji oraz innych przywar potrafią zbudować trwałe państwo z funkcjonalnymi instytucjami. Ukraina ostatecznie jawi się jako zdolne do życia państwo narodowe z aktywnym społeczeństwem obywatelskim, silną armią oraz bogatą, dynamiczną i rozmaitą europejską kulturą. Potrzeba było wielomiesięcznej wojny i tysięcy śmierci, aby udowodnić coś oczywistego – że Ukraina istnieje i jednoznacznie zasługuje na bycie słyszaną, widzianą i odkrywaną na nowo oraz na wydostanie się z cienia imperium i – miejmy nadzieję – jego szczątków.

Mykoła Riabczuk
Z języka ukraińskiego przetłumaczył Andrij Saweneć

Esej Mykoły Riabczuka Mapowanie „narodu znikąd” został napisany w ramach projektu Przekrój ukraiński: UKRAINE! UNMUTED i ukazał się po raz pierwszy w zbiorze esejów Przekrój ukraiński: UKRAINE! UNMUTED (2022, wersja w języku polskim – 2023).

Kultura Enter 2023/24
nr 107-108

Na czarno białym tle okładka z czarnym kwadratem po środku i tytułem "Ukraine unmuted"

Okładka zbioru esejów, wydanych we Lwowie 2023 przez instytut Strategii Kultury Miasta Lwowa.