NOWOŚCI WYDAWNICZE. Ilya Kaminsky i poezja nie tylko w służbie Stanów Zjednoczonych Ukrainy
Bartosz Wójcik
„Słuch nasz nie słabnie, ale umacnia się w nas coś milczącego”.
Kłopot z czytaniem mądrych, przemyślanych cykli wierszy jest taki, że potem głupio cokolwiek napisać.
Zaczynałem ten szkic wielokrotnie. Jakbym nie próbował, kończyło się na powrocie do wiadomej zimy. Od 24 lutego 2022 roku odczytywanie Republiki Głuchych Kaminsky’ego rezonuje szczególnie. Ale i wcześniej (książka ukazała się po angielsku w 2019 roku) o tych wierszach, teraz w całości wprowadzonych do polszczyzny za sprawą Anny Łazar i wydawnictwa Warsztaty Kultury, było głośno.
Agnieszka Budnik, literaturoznawczyni i autorka podkastu Raport z literatury, określiła Republikę mianem „opowieści ze sznytem arcydzieła”. Ale już poprzedni tom, autobiograficzna książka poetycka Dancing in Odessa (2004), przyniósł twórcy uznanie i serię nagród. Dla samego autora, uchodźcy z dawnego ZSRR do USA, który wraz z rodziną uzyskał status azylanta w 1993 roku, debiut był próbą uporania się ze swoją mnogą tożsamością i sposobem na, jak sam mówi, „znalezienie przestrzeni w angielszczyźnie dla chłopca – rosyjskojęzycznego Żyda, który starał się zadomowić w tradycji amerykańskiej”. Tam, przed laty, znalazło się miejsce na „Modlitwę Autora”, wiersz-credo, tekst-otwarcie zapowiadający zainteresowania etyczne i estetyczne autora: „Wszystko, co powiem / będzie usilną prośbą, a i najczarniejszym dniom niech będą dzięki”. Jednym z takich dni, o ile wolno mi oprzeć się na życiorysie Kaminsky’ego, była wizyta w przychodni, w trakcie której lekarz błędnie zdiagnozował zapalenie ślinianki przyusznej, a stan zdrowia małego Ilii przypisał zwykłemu przeziębieniu. W tytułowym, prozatorskim tekście z pierwszej książki czytamy, jak poeta po swojemu interpretuje tamto zdarzenie: „Oto moja tajemnica: w wieku czterech lat ogłuchłem. Gdy straciłem słuch, zacząłem widzieć głosy”.
W przytoczonej przeze mnie rozmowie z Emily Berry, angielską poetką i redaktorką magazynu „The Poetry Review”, Kaminsky podkreśla, jak istotna jest dla niego opowieść, fabuła, narracja, co uznaje za cechę pisarstwa Europy Wschodniej, wymieniając Izaaków – Babela i Singera – jako swoich literackich pobratymców. W kontrze do sztywnych, szkolnych podziałów gatunkowych, przekornie nazywa powieść Mrs Dalloway Virginii Woolf najważniejszym angielskim eposem, co znajduje wyraz w formie Republiki Głuchych, książki rozpisanej na zbiór postaci występujących w utworze dramatycznym – na osoby dramatu, a wśród nich Pietia, Sonya, Alfonso i Dziecko („później jako Anuszka”), kluczowi dla Aktu pierwszego mieszkańcy i mieszkanki Wasenki, od których – w kolejności chronologicznej – dramat się zaczyna:
Od kichnięcia Pietii, głuchego chłopca, który siedzi w pierwszym rzędzie, marionetka Sierżant przewraca się i wrzeszczy. Wstaje, prycha i grozi pięścią roześmianej publiczności.
Strzał, który następuje („Dźwięk, którego nie słyszymy, podrywa mewy z lustra wody”) i śmierć, którą niesie („Alfonso przykrywa twarz chłopca gazetą”) skutkują zmianą społeczną:
Nasz kraj zbudził się następnego ranka i przestał słuchać żołnierzy.
Odmawiamy w imię Pietii.
O szóstej rano, żołnierze w zaułkach prawią komplementy dziewczętom, a one próbują się przemknąć, wskazując na uszy. O ósmej, drzwi piekarni zamykają się przed nosem żołnierza Iwanowa, choć jest ich najlepszym klientem. O dziesiątej Momma Gala pisze kredą NIKT WAS NIE SŁYSZY na bramie koszar.
I tak to głuchota przedwcześnie zmarłego staje się zbiorową strategią pozostałych przy życiu: sposobem przetrwania i odmowy uczestnictwa. Jeśli ustandaryzowaną metodą komunikacji g/Głuchych jest język migowy, to w Republice, z woli osób zamieszkujących wschodnioeuropejskie miasteczko, ich głosem – sprzeciwu, oporu, wspólnoty i indywidualizacji – jest cisza. W „Języku wolnym od pieśni”, wstępie do polskiego wydania, Jerzy Jarniewicz stwierdza:
Ilya Kaminsky (…) przewartościowuje tę kondycję, dostrzegając w niej dywersyjny potencjał. Głuchota – nieładne to polskie słowo, ale nie mamy wyboru – nie jest tu rezygnacją z języka, a przeciwnie, przeniesieniem mowy z aranżacji dźwięków na choreografię ciała. W ten sposób ucieleśniony język może wykonywać rzecz pozornie niewykonalną – wyrażać coś, co Kaminsky nazywa po prostu „udręką”.
Udręka wypowiedziana jest ręką, dłonią migającej osoby, o czym nie pozwala zapomnieć nam poeta, nie tylko w końcowej sekwencji tomu, gdzie czytamy: „Uczę dłonie jego dzieci, jak zamienić udrękę na / język”, ale od początku, od ilustracji znaku ideograficznego „miasteczko” na stronie otwierającej Akt pierwszy. Bez nich, zauważa w posłowiu pt. Scenografia głosów Daniel Kotowski, słyszący mogliby jedynie obojętnie przewertować wzrokiem tekst, brakuje im przyswojonego kodu na rozpoznanie i sklasyfikowanie takiego zjawiska. Zamieszczone obrazki automatycznie wywołują ruch myśli: co to jest? jak funkcjonuje? Ilustracje zamieszczono celowo, aby delikatnie sprowokować słyszących.
Ta udana prowokacja odsyła mnie do Dwutygodnika i tekstu „Słychać więcej” – do rozmowy poetki Patrycji Sikory z Arkadiuszem Bazakiem i Adamem Stoyanovem, autorami wierszy migowych. To twórczość „bardzo wizualna, ale też bardzo ulotna, bo nie da się jej zapisać”. Kaminsky przypomina mi też o konfesyjno-konkretnych wersach Raymonda Antrobusa. Ten jamajsko-brytyjski poeta własnego doświadczenia osoby Głuchej akurat nie alegoryzuje, ale – podobnie jak autor Republiki – swoimi utworami sprawia, że sprawdzam przezornie, czy aby, jak „nasi ludzie” u Kaminsky’ego, „z wdziękiem” (i ironicznym wydźwiękiem) nie zamykam okien na głucho. Bo, to już Wojciech Szot, „Bycie głuchym jest u Kaminskiego niejednoznaczne. Przypomina o ucieczce od rzeczywistości, samoizolacji od przemocy, jest też symbolem obojętności na cudze cierpienia, ale w geście mieszkańców staje się orężem walki”.
Zamknąć nie chciałbym się też na głos tłumaczki-autorki. Autorki, bo zgodnie z hasłem popularyzowanym przez Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury, właśnie o autorstwo, o tłumacką autonomię, o sprawczość, o status zawodowy, o zaznaczenie wkładu w polszczyznę, ale i o własne odczytanie tekstu źródłowego (i własną odpowiedzialność za nie w przekładzie na język docelowy) chodzi. Anna Łazar jest jedną z osób, która tłumaczyła Kaminsky’ego na polski. Konrad Hetel i Dominik Kiepura zaproponowali swoje wersje wybranych wierszy z Republiki…; można je przeczytać w prasie literackiej – odpowiednio w „Helikopterze” oraz w „Wizjach” – i porównać ze sobą, choćby tekst rozpoczynający tom, który w rezultacie mamy do dyspozycji w trzech odsłonach.
Łazar jest natomiast jedyną – o ile wiem – która przedstawiła spójną propozycję wydawniczą całej książki. Jest też współautorką wykładu performatywnego o ukraińsko-amerykańskim poecie, który wygłosiła w Teatrze Polskim w Poznaniu w 2020 roku [1]. W swoim posłowiu tłumaczka dzieli się tym, jak powoływała do życia Republikę… po polsku:
Jako czytelniczka szukałam z tą poezją kontaktu. Tłumaczenie pozwoliło mi na jego intensyfikację. Wielokrotne lektury wskazały melodię poszczególnych wersów i całych fraz. Dobierając słowa, niekiedy pozwalałam sobie na odległe kolokacje, żeby nieoczywiste sąsiedztwo często używanych słów pozwalało im się wzajemnie zadziwić i przywołać skojarzenia z poprzednich związków.
Już ta deklaracja tłumaczki-autorki zapowiada różnice, które – nie ograniczając się do tej konkretnej książki – stanowią o sile praktyki przekładowej jako sztuki. A jak tę sztukę uprawia Łazar, możemy, dopóki tylko nakładu starczy, przekonać się dzięki lubelskiej oficynie. I zakotwiczyć w umiędzynarodowionej literaturze. Na przykład w takiej jaką po angielsku i po białorusku tworzy Walżyna Mort, której poezja pasuje do oferty książkowej Warsztatów Kultury. Czy tym samym samozwańczo wcielam się w redaktora inicjującego? Możliwe. Bo jak głosi credo serii wydawniczej „Zakotwiczone”, cyklu prowadzonego przez Aleksandrę Zińczuk, redaktorkę naczelną magazynu Kultury Enter:
[1] Obecnie (stan na listopad 2023) wykład dostępny jest online.Ponownie wędrują granice Zachodu i Wschodu, Północy i Południa, a z nimi literatury poszczególnych krajów i języków. Czas na zmianę narracji opartej na wygodnych opozycjach i podziałach. Jeśli chcemy wyzwolić nowe sensy kulturotwórcze, czas pogodzić się z wariantywnością i nieuchronną zmiennością. Łączyć, płynąc. Ponownie zakotwiczać.
Bartosz Wójcik
Kultura Enter 2023/24
nr 107-108