POMOC HUMANITARNA. Zapiski literata, który został wolontariuszem
Nasz znajomy pisarz z Użhorodu, i autor goszczący na łamach naszego magazynu, od początku wojny zaangażował się w pomoc humanitarną. Jego refleksje poprzedzają temat najnowszego numeru Kultury Enter, który będzie dedykowany pomocy. Tutaj możecie wspierać działania Andrija>
Stale potrzebne samochody dla ratujących życie i ZUS na froncie na wschodzie Ukrainy:
nr karty 4149439022830743
Paypal: andrij.lyubka@gmail.com
Andrij Lubka
To przydarzyło mi się podczas mojej pierwszej wyprawy na Donbas. Koniec kwietnia 2022 roku. Kraj wzburzony wojną, lecz zastygły wobec wielkiej niewiadomej: już oczywiste, że rosjanom nie uda się okupować całego państwa, ale fakt nieznany, kiedy i jak to okrucieństwo się zakończy. Kupiliśmy pickupa i jeepa dla wojska na Donbasie – licząc, to był mój drugi, trzeci pojazd dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Od przyjaciół z Komitetu Pomocy Medycznej pożyczyliśmy minibus, aby wrócić na Doniecczyznę, wzięliśmy kolejny samochód dla wojska od innych wolontariuszy, zebraliśmy ośmiu kierowców – po dwóch na każdy samochód, żeby można było zmieniać się po drodze i nie tracić czasu na przystanki ani odpoczynek. I pojechaliśmy na wschód.
To była moja pierwsza eskapada, eskalacja emocji. Adrenalina mieszała się ze strachem, no bo jechaliśmy z najbardziej wysuniętego na zachód punktu Ukrainy, gdzie rakiety nie dolatywały, do regionu Doniecka, który według wiadomości i reportaży stał cały w ogniu. W tamtym czasie taka podróż wydawała się bardzo niebezpieczna, a żaden z nas nie posiadał kamizelki kuloodpornej ani hełmu – w kraju był deficyt amunicji, wszystko posyłało się żołnierzom.
Podróżował z nami (a raczej to ja podróżowałem z nimi) Wasyl Jurijowycz, przedstawiciel lokalnych władz samorządowych, który jeździł na front z pomocą wolontariacką od 2014 roku. Wiedział co i jak, a jego spokój i pozytywne nastawienie łagodziły mój lęk przed nieznanym. Dobrze mieć taką osobę w zespole – przyszło mi do głowy i, przy następnych organizowanych przeze siebie wyjazdach, dobierałem kierowców nie tylko pod kątem ich doświadczenia w prowadzeniu pojazdów, lecz także próbując stworzyć pewną psychologiczną jedność w zespole, w którym każdy psychotyp pełni określoną funkcję, zaś jedna osoba uzupełnia lub równoważy drugą.
Wyjechaliśmy z Użhorodu o trzeciej nad ranem, plan był prosty: dojechać tego dnia jak najdalej. Wasyl Jurijowycz powiedział, że gdziekolwiek dotrzemy, załatwi nam miejsce noclegowe podczas godziny policyjnej, kiedy nie wolno się przemieszczać. Naiwnie sądziłem, że zarezerwuje coś w drodze przez booking.com, ale okazało się, że ma własną sieć noclegów i pomocy po drodze. Bo jest baptystą.
Trzeba przyznać, że byłem dość zaskoczony, że pan Wasyl tak lekko podchodził do organizacji noclegu. Ponieważ nie spieszył się, żeby dzwonić ani ustalać, i przez cały czas zapewniał mnie – mówiąc, zobaczymy, gdzie zastanie nas godzina policyjna – tam będziemy nocować. Już pogodziłem się z tym, że złapie nas w szczerym polu i spędzimy noc w samochodach. Ostatecznie, jak okazało się podczas kolejnych podróży, był to nienajgorszy wariant.
Kiedy strzałka zegara podchodziła pod czerwoną linię godziny policyjnej, zbliżaliśmy się do Krzywego Rogu. Wasyl Jurijowycz poszukał czegoś w telefonie, wybrał numer i powiedział, my w drodze, nas ośmioro, zaraz będziemy, można do was? Z tego, co zrozumiałem z rozmowy, był to pierwszy raz, kiedy kontaktował się z drugą osobą przez telefon. No, no, całkiem niczegowaty nasz organizator – przemknęło mi przez myśl.
Ale zdarzył się cud i za jakieś dwadzieścia minut jechaliśmy przez Krzywy Róg pod wskazany adres. Miasto tonęło w mroku, dlatego, że nocą panował reżim maskowania, by zapobiegać atakom powietrznym. Jechaliśmy wzdłuż długiego muru fabrycznego, dopóki nie dotarliśmy aż na podwórze pod trzypiętrową zabudowę. Był to budynek należący do wspólnoty baptystów z Krzywego Rogu, i umiejscowiony w sąsiedztwie Kryworiżstalu. Ten przemysłowy gigant – to cel numer jeden ataków w tym mieście, więc spędzenie nocy w jego pobliżu wiązało się z szaleństwem. Właśnie gdy otworzyli nam drzwi, w pobliżu zawyła syrena przeciwlotnicza; wierzcie mi na słowo, że odgłos syreny przeciwlotniczej w Użhorodzie a Krzywym Rogu – to dwa zupełnie różne odgłosy, mimo tego, że na ucho brzmią absolutnie identycznie. Moje ciało przeszły dreszcze.
Nie zważając na uruchomiony sygnał, brodaty mężczyzna w średnim wieku wprowadził nas do środka, pokazał umywalki i toalety, otworzył pokój, w jakim leżały na podłodze w długich rzędach materace do spania, a sam poszedł do kuchni, aby podgrzać herbatę i przygotować coś do zjedzenia. W domu, jaki przez ostatnie dwa miesiące przerobiono na schron, było dużo ludzi. Większość z nich stanowili uchodźcy uciekający z okupowanego południa i Donbasu.
Dla kogoś ten dom stał się tylko przejściowym punktem w drodze na zachód, a kto inny pozostał na dłużej, mając nadzieję, że okupacja rodzinnych stron szybko się skończy. Zbyteczne dodawać, że w pomieszczeniu, w którym zgromadziło się wielu różnych ludzi, włączając starców i osoby niedołężne, niemowlęta i prawie dorosłe dzieci, nie wszędzie było czysto i nie zawsze ładnie pachniało. Nie może ładnie pachnieć w pokoju, w którym pokotem śpi pięćdziesiąt osób, a okna są zaklejone, aby nie roztrzaskały się na śmiertelne odłamki podczas eksplozji, i starannie zakryte, by nie stały się celem dla wrogiego ostrzału. Ale jednocześnie panował tu pewien spokój, poczucie bezpieczeństwa i – choć to dziwne – atmosfera domu. Był to dom dla ludzi ze strasznych wojennych bezdroży.
Umywszy się, poszliśmy do kuchni. Na stole stał ciepły posiłek, a z plecaków wyciągaliśmy resztki domowego jedzenia. Nagle właściciel domu zaprosił nas do modlitwy. Spuściłem głowę i słuchałem. Modlili się własnymi słowami. Po prostu dziękowali Bogu za to, że dał nam tę strawę i dach nad głową, że podarował nam to spotkanie z tymi ludźmi, prosili o bezpieczną noc i łatwą jutrzejszą podróż, o ochronę dla naszych żołnierzy i opiekę nad naszym krajem, o pokój. Było krótko i w punkt. Mnie jako ateiście nawet spodobało się. Chociaż może nie byłem na tyle przytomny, żeby rzucić tradycyjnie któryś ze swoich kąśliwych żartów na temat kościoła jako firmy biznesowej.
Alarm powietrzny trwał ponoć całą noc, ale zmorzył nas głęboki sen i na nic nie zwracaliśmy uwagi. Rano żeśmy wstali, umyli się, pomodlili się (tu powinien pojawić się szyderczy uśmieszek), przekąsiliśmy coś i ruszyliśmy dalej – na Donbas. To było moje pierwsze bliskie doświadczenie z religijną wspólnotą baptystów. W ciągu następnego roku takich doświadczeń było jeszcze dziesiątki. Niedaleko Użgorodu znajduje się przepiękne gospodarstwo prowadzone przez lokalną społeczność baptystów, gdzie często otrzymywaliśmy wielki transport świeżych owoców i warzyw, żywności i różnego rodzaju pomocy humanitarnej, żeby to wszystko zawozić naszymi jeepami na wschód – tam, gdzie ludzie są w największej potrzebie.
Bardzo często zatrzymywaliśmy się w schronisku baptystów w Pawłogradzie, mieście położonym przy autostradzie Dniepr-Donieck. Właściwie to brama Donbasu, ostatnie w miarę spokojne miasto u bram piekła. Tam nocowaliśmy przed wyjazdem do wojskowych na front, tam o jakiejkolwiek godzinie dnia i nocy czekała na nas gorąca strawa od gospodyni – leciwej pani Diny, ciepły prysznic i czyste posłanie. Tam widziałem, ilu uchodźców – za każdym razem nowych – u nich mieszka, ile ludzi co rano przychodzi do oficyny obok kościoła, aby otrzymać darmowy zestaw żywnościowy.
To, co zobaczyłem przemieniło mnie, zmieniło mój durnowaty stosunek do religii i Boga. Nie, nie uwierzyłem ani nie przyłączyłem się do żadnej religii, ale teraz nie pozwalam sobie już na strojenie z niej żartów. Jestem ateistą, mam swoją ogólną wizję tych całych zagadnień teologicznych, lecz teraz rozumiem, jak ważna i kształtująca jest religia dla społeczeństwa, jak użyteczna i skuteczna może być dla wspólnot, szczególnie w czasie destrukcyjnych kataklizmów.
Tu nie rzecz w samych baptystach, lecz we wspólnotach religijnych w ogóle. W czasie wojny widziałem, że religia realnie może wspierać ludzi. Jak greckokatolicki ksiądz, który odprawia nabożeństwa w rotundzie* nieopodal Użhorodu, który od pierwszych dni wojny organizował swoją małą społeczność, aby pomóc uchodźcom i zakwaterować setki wojennych uciekinierów, nakarmił i przyodział potrzebujących, przemieszczających się przez Użhorod w stronę Unii Europejskiej. Jak żydowscy rabini, którzy jedną ręką organizowali ewakuację ludzi ze strefy działań wojennych, a drugą dostarczali pomoc humanitarną w Ukrainie. Jak muzułmański mufti został kapelanem w armii, żeby de facto pracować jako psycholog wśród Tatarów Krymskich, jacy zaciągnęli się na ochotników. Na wielu przykładach po raz pierwszy dostrzegłem religię jako służbę ludziom.
To doświadczenie stało się dla mnie naprawdę rewolucyjne, ono zmieniło mój światopogląd i pomogło dojrzeć, nareszcie pozbyć się lekceważącej młodzieńczej głupoty. Nauczyło nie naśmiewać się wiernych ani ichnich duchownych, przywrócił szacunek do ludzi, których zagubiłem w wieku dwunastu lat podczas lektury Tako rzecze Zaratustra.
Ta historia, ten przykład są dla mnie bardzo ważne, o ile wskazują, jak podczas wojny banalne, wydawałoby się, rzeczy nabierają istotnego znaczenia. Staliśmy się świadkami tego, jak państwo stało się efektywne, jak w rzeczywistości pojawiło się społeczeństwo obywatelskie, jak zjednoczyło się i przygarnęło ramieniem swoje państwo, od jakiej wcześniej trzymało się na dystans i pielęgnowało tradycyjną postkomunistyczną nieufność. Jak zapracowały instytucje, jak proste zawody nabrały swojego znaczenia i odzyskały szacunek.
Wojna stała się punktem ponownego uruchomienia całego państwa, wypełniając stare miechy świeżym powietrzem. Przez dziesięciolecia po upadku Związku Sowieckiego w Ukrainie powstała chimeryczna, chorobliwa, perwersyjna rzeczywistość, w jakiej wykrzywiono rzeczywiste wartości i podstawy społeczeństwa. Szczęście równało się z szybkim bogaceniem się, a dostęp do niego upatrywany poprzez dołączenie do władzy lub afery korupcyjne. Dobrą ilustracją tego jest fakt, że przez dobre dwadzieścia lat po uzyskaniu niepodległości najpopularniejszymi fakultetami były u nas prawo i ekonomia, choć to właśnie z najwyższymi aktami prawnymi oraz ekonomią mieliśmy największe problemy.
Wojna zmieniła to ostatecznie, stawiając kropkę nad procesami uzdrawiania, jakie w społeczeństwie toczyły się przez dwie ostatnie dekady. Pomarańczowa Rewolucja, a następnie Euromajdan były konsekwencją tych procesów, a wojna przyspieszyła je z prędkością błyskawicy.
I jak się okazało, Służba Bezpieczeństwa może chronić państwo i ścigać wrogich agentów, a nie tylko prowadzić interesy przyprawiające o nocne koszmary. Okazało się, że przedstawiciele najwyższej władzy oraz lokalnych samorządów w chwili prawdy mogą służyć państwu i narodowi, a nie tylko dbać o własne sprawy i swojego otoczenia. I tak dalej, i tak w każdej sferze.
Przypominam sobie, jak w pierwszych dniach wojny ładowałem pomoc humanitarną do pociągów jadących z Użhorodu do Charkowa. Pamiętam konduktorów, którzy jechali tymi pociągami pod ostrzałem. Robili to za swoją minimalną, drobną pensję, mogli po prostu zwolnić się i odmówić wyjazdu, ale jechali, bo to był ich obowiązek zawodowy. Za to codzienne dokonanie wszyscy pracownicy Ukrzaliznyci** zasłużyli sobie na najwyższe uznanie od Ukraińców.
Pamiętam, jak na początku czerwca 2022 roku razem z zespołem mieliśmy nocleg w Charkowie. W nocy ogłoszono alarm przeciwlotniczy i rakiety leciały na centrum miasta. Ponieważ była godzina policyjna, zdecydowaliśmy się zatrzymać się do szóstej rano, wjechać tam i zobaczyć skutki obstrzału wroga. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy, że komunalnicy już prawie wszystko uprzątnęli i pozamiatali pozostałości po zgliszczach! Chociaż też mogli uciec, zwolnić się, wykręcić od pracy za minimalną stawkę, ale zostali i pracowali – bo taka była ich rola na wojnie. Stawiali opór, porządkowali, przywracali ład pośród chaosu i spustoszenia. Z jaką godnością to czynili!
Albo elektrycy, którzy całą jesień i zimę 2022–23 spędzili pod ostrzałem, uwijając się w deszczu i śniegu, starając się jak najszybciej przywrócić ludziom infrastrukturę krytyczną. Elektrycy-bohaterowie, kto wcześniej mógłby przypuszczać, że zawód elektryka może być heroiczny, a ludzie będą gotowi całować ich po rękach za ich robotę?
I tak bez końca – lekarz, strażak, kurier, nauczycielka, która pojawiała się w sieci pod ostrzałem, aby łączyć się z dziećmi przez Zoom, dać złudzenie bezpieczeństwa i normalności, obsługa stacji benzynowej, jaka przez pierwsze trzy dni wojny stała cały czas na swoich stanowiskach pracy przy żytomirskiej trasie, aby tankować samochody ludziom uciekającym przed okupacją na zachód – mimo że każda stacja paliw mogła momentalnie eksplodować od postrzału czy pocisku, a i w tych pierwszych dniach wcale nie było oczywiste, czy będzie pod koniec miesiąca wypłacić komukolwiek wypłatę, czy państwo ostanie się, czy hrywna utrzyma się. A oni stali i wykonywali swoją heroiczną pracę – sprzedawcy paliw…
I tak w czasie wojny wszystko stopniowo wracało do normy – zawody i społeczne role znów nabrały znaczenia i odzyskały szacunek społeczeństwa. Teraz już nie mówimy „kocham swój kraj, ale nie państwo”, bo czujemy, że to nasze państwo. Teraz bycie woźnym nie przynosi ujmy w godnym wykonywaniu swojej pracy. Bycie księdzem w XXI wieku nie jest śmieszne. Czynienie dobra innym niebanalne.
Wszystko, co było liche i słabe, co było podcięte przez komunistyczną transformację, podniosło się, stanęło na nogi, napełnione sensem. Nastąpiła wielka odnowa państwa oraz społecznych więzi, przykładowych modeli szczęścia oraz szacunku. I to właśnie ta wielka odnowa napełnia mnie wiarą w lepszą przyszłość dla nas i naszego kraju. I w ten oto sposób przyszła do mnie wiara…
*Chodzi o XII-wieczną Rotundę św. Anny pod Użhorodem – przypisy od tłum.
** Ukraiński odpowiednik PKP
Andrij Lubka
Z języka ukraińskiego przełożyła Aleksandra Zińczuk
Kultura Enter 2023/24
nr 107-108
Andrij Lubka podczas spotkania w Opolu, fot. Monika Ostrowska, 2023.
Andrij Lubka w regionie donieckim. Fotografie dzięki uprzejmości Autora.