OMÓWIENIA (HISTORIA). Po pierwsze: pamiętać
W ubiegłym roku ukazała się książka, wobec której nie można przejść obojętnie. To Kres iluzji Grzegorza Gaudena, jedna ze znikomych publikacji na temat wydarzeń historycznych zapomnianych lub przemilczanych. Miesiąc temu ukazał się jej ukraiński przekład, któremu towarzyszy medialna dyskusja. Nasz eseista Dawid Szkoła (nagrodzony w ubiegłym roku wrocławską nagrodą WARTO dla młodych artystów) powraca do galicyjskich miasteczek, nieobojętny wobec opowieści pogromu we Lwowie. Książka Gaudena otrzymała Nagrodę Historyczną „Polityki” 2020 oraz otrzymała nominację do tytułu Nagrody Historycznej m.st. Warszawy im. Kazimierza Moczarskiego. Piętnastego grudnia poznamy jej laureatów.
Dawid Szkoła
Historia miast, miasteczek i wiosek leżących pomiędzy Krakowem, Lwowem a Buczaczem jest najlepszym przykładem tego, że łatwo wiele wydarzeń zapomnieć lub wyprzeć. Na wschód od Wisły, gdzieś w dolinach Dniestru, na północ od Prutu, tuż nad Strypą i innymi mniejszymi potokami, działy się rzeczy ważne dla przeszłości ludzkości, ale niewielu o nich pamięta. Niektóre zostały wyparte, inne po prostu uleciały jak opowieści o Hunach czy Guanczach. Żadna to różnica: ziemia przyjęła martwe ciała, trawa porosła groby. Poruszamy się pomiędzy nimi, nie wiedząc o tym.
Kiedy przechadzałem się po Buczaczu, tym miasteczku położonym gdzieś w oddali i zawsze nie po drodze, dostrzegałem ślady życia na każdym kroku, ale nigdzie nie mogłem zauważyć tego, co było. W moim przekonaniu człowiek istnieje, aby zrobić wrażenie na tych, którzy byli przed nim, a nie na jemu ówczesnych. Jest to zadanie karkołomne, ale nie niemożliwe. Na pewno jednak pozbawione pochwał – martwi milczą. Nie wierzę, że dają nam znaki. Nie wiem nawet, czy jeszcze istnieją. Byli – czas przeszły dokonany.
Z czasem zawsze jest problem, na co zwracał uwagę Albert Einstein, trudno jego istnienie objąć rozumem. W zależności od masy ciała potrafi płynąć raz szybciej, raz wolniej, bezradny jestem w próbach wytłumaczenia tego zjawiska. Od do, a pomiędzy tymi słowami pustka. I tym chyba jest ludzkie życie. Pewnego rodzaju odległością, którą przemierza się w czasie i przestrzeni, piechotą, środkami transportu czy za pomocą umysłu. Niby długo, a zawsze za krótko, niby ważne, ale szybko zapominamy o czyimś życiu. Trwa żałoba, ale ona nie jest wieczna. Wszystko pozostaje pochłonięte przez pustkę.
Jak zatem zrobić wrażenie na potomnych? Nie lubię ekwilibrystycznych sztuczek ani szukania skomplikowanych rozwiązań. Przypominanie o innych wydaje się najłatwiejsze. Nagle patrzymy w przeszłość i czyjś cień powoli się klaruje. Nic więcej, na pewno nie cały człowiek, ale właśnie jego ślad, odbicie albo zaledwie cień. I tak się w tę pozostałość wpatruję, jak archeolodzy w kość dinozaura albo ruiny, które kiedyś były miastem. Wokół mnie życie przecież nieustannie trwa. Tęsknię, czuję radość, kręci mi się w głowie, oglądam się za dziewczyną w krótkiej sukience, odczuwam głód, ziewam.
Jak bowiem mógłbym odczuwać strach, cierpienie i opuszczenie ludzi, którzy dawniej żyli? Na przykład Żydów z Buczacza, mordowanych przez Kozaków na tych ziemiach w połowie XVII wieku. Mogę jedynie przeczytać słowa Natana Hannowera. „Jego opisy są tak drastyczne, że wydają się wręcz niewiarygodne, lecz w zbiorowej wyobraźni utkwiły one jako znaki rozpoznawcze przeszłości i jako groźby lub modele na przyszłość. Jak pisze Hannower, Żydom «zadawano śmierć w sposób dziwny, okrutny i dotkliwy. […] Jednych odzierano żywcem ze skóry, a ich ciała rzucano psom; drugim odrąbywano dłonie i stopy, a następnie porzucano na gościńcu, by zmiażdżyły ich wozy lub stratowały konie»”[1]. To tylko najdelikatniejsze opisy tych ówczesnych okropieństw. Jedynie wyobraźnia może podpowiedzieć mi, jak żyli i jak straszna była ich śmierć. Przepisuję fragmenty od innego autora, siedząc pod buczackim ratuszem, myślę o nich, ale w rzeczywistości zajmowało mnie wtedy moje życie, którego też przecież do końca nie rozumiem. Zginęło wówczas nawet pięćdziesiąt tysięcy Żydów zamieszkujących wschodnie tereny Rzeczpospolitej Obojga Narodów[2]. Inne źródła podają, iż „oblicza się, że podczas najazdów kozackich zginęło aż 20 do 25 procent ludności żydowskiej, czyli 70-80 tysięcy osób”[3].
Zdradzeni i samotni spoglądali na pola wokół.
***
Historia Buczacza to opowieść w mikroskali o Żydach zamieszkujących przez stulecia galicyjskie miasteczka na wschodzie: te w granicach Rzeczpospolitej Obojga Narodów, później będące pod zaborem, a ostatecznie znowu pod władaniem Polski. Wraz z 1 września 1939 zaczął następować rozłam i ciemność, II wojna światowa i Holokaust naznaczyły tę ziemię śmiercią. Po wojnie obszar włączono do Związku Sowieckiego, dziś należy do Ukrainy. Taki był też los niedalekiego Czortkowa, Stryja, Kołomyi czy Brodów. Te miasteczka łączy zatem pamięć o wielu nacjach je zamieszkujących. To też historia cierpienia, pogromów, nienawiści, ale również życia, miłości i radości. Niby jak na całym świecie, ale tu, na wschodzie Europy, było to jednak wydarzenie bez precedensu, bo decyzją ludzi stary świat przestał istnieć.
Tutejsi Żydzi byli związani z Polską. Austriacy nie określali ich mianem grupy etnicznej, więc w dokumentach nie mogli „podawać jidysz jako «języka używanego na co dzień», ponieważ język określał narodowość. Żydzi musieli zatem deklarować używanie innego języka, przez co byli wliczani w poczet członków mówiącej nim grupy narodowościowej. Z początku Austriacy mieli nadzieję, że zwiększy to liczbę Niemców w Galicji, lecz do roku 1910 prawie wszyscy Żydzi zarejestrowali się jako mówiący po polsku”[4]. Polacy i Żydzi żyli obok siebie, ich kultury i tradycje współistniały obok siebie, odgrodzone jednak murem niezrozumienia. Te dwie grupy nadawały charakter miastom i miasteczkom, zżyte ze sobą przez setki lat, tworzyły swoisty klimat terenów wschodniej Europy. Sztetl, miasteczko istniejące na końcu świata kojarzone było właśnie z tą, jakby nie patrzeć, historią Polaków i Żydów (ale też przecież innych nacji), najczęściej ubogich, żyjących dniem powszednim, w takim samym marnym położeniu. „Interesujące jest to, że w sposobie postrzegania wielu pisarzy ponury charakter tych miasteczek kojarzył się nie tyle z ich żydowskością, lecz ze specyficzną dla Polski mieszaniną chłopów i Żydów. Niekiedy małe miasteczko uważane było za polskie właśnie z uwagi na jego żydowski charakter. «A więc co każde miasto polskim czyni? – pytał Ignacy Kraszewski – Żydzi. Jak już zabraknie Żydów, wjeżdżamy w kraj obcy zupełnie i czujemy, nawykli do ich przytomności, jakby nam czegoś nie stawało»”[5].
W końcu jednak nadszedł czas, że Żydów zabrakło i miasteczka te ostatecznie straciły swój życiodajny potencjał. Buczacz wydał noblistę Szmuela Agnona, tu urodził się też Emanuel Ringelblum czy Szymon Wiesenthal. Buczacz nie był pod tym względem wyjątkiem. Gdziekolwiek nie spojrzeć, na jakiekolwiek miasteczko zamieszkiwane przez Żydów i Polaków, odnajdziemy w nich podobne „głośne” nazwiska. Pod tym żółto-czarnym słońcem, w biednych miejscach gdzieś w innym świecie, wyrastali właśnie tacy ludzie.
Obok nich jednak żyło tysiące ludzi, których życie wcale nie było mniej istotne, bo tak przecież nigdy nie jest: życie to życie. W Galicji niewiele po nich zostało wspomnień. Głównie dlatego, że pamięć jest krótka, ale istnieje też inny powód, istotniejszy. Niektóre sprawy łatwiej zapomnieć albo wyprzeć. Szczególnie te trudne i wstydliwe, kiedy brat zabija brata, sąsiad sąsiada, człowiek człowieka. „Życie człowieka jest tak bezcenne, że Talmud stanowi: «Kto niszczy jedno życie, to jakby niszczył cały świat» – ginie bowiem nie tylko ofiara zabójstwa, lecz jej dzieci i dzieci jej dzieci, do siódmego i siedemdziesiątego siódmego pokolenia. Tak właśnie Talmud wyjaśnia zagadkę zastosowania w Torze nieistniejącej w hebrajskim liczby mnogiej «krew», gdy Pan mówi do Kaina (Księga Rodzaju 4:10): «Krwie twego brata wołają do mnie spod ziemi». «Krwie» – bo Kain zabił nie tylko Abla, lecz i jego wszystkich możliwych potomków”[6]. W ten sposób morduje on też pamięć o pozbawionych życia, niszczy nienarodzonych potomków, którzy kultywowaliby wspomnienia o matkach i ojcach. Życie człowieka jest bezcenne, pisał słusznie Konstanty Gebert. Kiedy bowiem, jak twierdził Nietzsche, na końcu drogi zwanej historią zostanie urna z prochami ostatniego człowieka i grabarza, kto wtedy wspomni o ludzkości? Czy słowo człowiek jeszcze wtedy będzie coś znaczyło, czy może stanie się częścią pustki otaczającej Ziemię? Niepamięć jest w służbie nicości. Śmierć i brak pamięci o martwym to kres człowieka.
***
Pamięć o zmarłych wydaje się głównym powodem, dla którego Grzegorz Gauden napisał swoją nową książkę. Znamienny jest jej tytuł – Kres iluzji wypisany na ascetycznej okładce. Po nim znajduje się zaś dopisek – Opowieść o pogromie listopadowym 1918. Kto do niego doprowadził w tym mieście, o którym Roth pisał, że gdyby Pan Bóg trafił do Lwowa, chodziłby ulicą Legionów? Gauden odpowiada w sposób wyważony i rzetelny, wskazując na sprawców i ofiary. Wymienia ich z imienia i nazwiska. Burzy iluzje, które narosły wokół roku 1918, nie dlatego, aby rozdrapywać rany czy wzbudzać kontrowersje, ale robi tak – i wierzę w to głęboko – dla przywrócenia porządku i sprawiedliwości o zapomnianych ofiarach i wypartych zdarzeniach z początków polskiej niepodległości.
Książka Gaudena może nie zrywa zasłony milczenia, ale na nowo mówi o wydarzeniu, o którym większość wolałaby zapomnieć. Autor krok po kroku dokumentuje fakty i przypomina o obowiązku pamięci, bez której świat rozpada się jedynie właśnie na iluzje i wyobrażenia skrywające nicość. Niepamięć jest złem, bo wypacza śmierć ludzi, którzy żyli przed nami, pragnie wymazać ich cierpienia i niezawinioną krzywdę. Może – co gorsze – tym, którzy mordowali, napisać bohaterskie biografie, czyli mnożyć kłamstwa i ciemność, powoli skrywającą ludzkie istnienie.
Dwudziestego drugiego listopada 1918 Maciej Rataj, przyszły poseł i marszałek Sejmu II RP, w czasie wizyty we Lwowie zanotował w swoim dzienniku: „Widziałem p. Mączyńskiego przejeżdżającego autem przez rynek i pobłażliwie uśmiechającego się na widok scen, o których wspomniałem. Zapomnieć i darować mu nie mogę tego dnia i tego uśmiechu!”[7]. O jakich scenach wspomniał wcześniej polityk, który został zamordowany przez Niemców 22 lata później w Palmirach? Mowa o pogromie lwowskim, który wydarzył się w dniach 22-24 listopada. „Śmierć poniosło 150 osób (to maksymalny wiarygodny szacunek; inne mówią o 73, 64 lub 52 ofiarach śmiertelnych), ok. 300–400 odniosło rany, co najmniej kilkadziesiąt kobiet zgwałcono. Odpowiedzialność za tolerowanie pogromu spada głównie na kpt. Czesława Mączyńskiego, dowódcę obrony Lwowa (22 listopada mianowanego pułkownikiem i komendantem garnizonu)”[8]. Jest to bez wątpienia mało znany fakt z polskiej historii. „Polska prasa we Lwowie i poza Lwowem objęła pogrom całkowitą zmową milczenia, a jej część podjęła próby zakłamania prawdy o nim”[9] – zwraca uwagę Grzegorz Gauden. „Gazeta Lwowska” 28 listopada pisała, że głównymi sprawcami tych zajść były najgorsze szumowiny społeczeństwa, zwolnieni więźniowie, bandyci. Co ciekawe, można tam było przeczytać, że byli to „według wyznania (60prc. gr. kat., 30 prc. rzym. kat. i 10 prc. wyzn. mojż.)”. Mówiąc wprost: głównymi sprawcami pogromu mieli być Ukraińcy oraz pewna część Żydów. Warto wspomnieć, że był to czas wojny polsko-ukraińskiej, wojsko polskie dopiero co wyzwoliło Lwów i stacjonowało w ścisłym centrum miasta. Trudno sobie w takim wypadku wyobrazić, że dosłownie kilka metrów od nich mogli biegać uzbrojeni Ukraińcy.
Dziś wiemy, że bezsporną winę za te wydarzenia ponoszą polskie władze wojskowe. Głównymi sprawcami pogromu byli Polacy. Zaraz po przejęciu władzy nad Lwowem (pierwszy raz od 1772, kiedy 22 listopada 1918 roku został wywieszony polski sztandar) o godzinie 5.20, doszło do rabunków i morderstw. Simon Kandl relacjonował, że żołnierze zatrzymali go „ok. godz. 8.30 i zmusili do zaprowadzenia do domu: «(…) W domu napadli, pobili, grozili strzałami, rewolwerami i żonie rozbili głowę, a córce odcięli palce z ręki, złośliwie zniszczyli urządzenia domowe (…)»”10. Następnie jego dom został spalony. Jakiś czas wcześniej pogrom rozpoczął się od napadu na jubilerski sklep Zippera. Nie był to zatem żaden odwet za domniemaną zdradę Żydów, którzy zachowali neutralność podczas walk polsko-ukraińskich, lecz zwykły bandycki atak. Sklep Zippera był najbardziej znany w całej Galicji. „Żydowska kamienica – pisze Gauden – pełna złota, klejnotów, zegarków na polskim już od kilku godzin Rynku musiała działać na emocje polskiej katolickiej publiczności Lwowa”[11]. Żołnierze nie szukali odwetu na Ukraińcach, których nadal pozostało wielu we Lwowie, a przecież z nimi wtedy Polska toczyła wojnę, ale możliwości łatwego zarobku na najbardziej bezbronnych obywatelach Lwowa. Żydów nikt nie bronił, wojsko polskie kazało rozwiązać policję żydowską, która miała im służyć do samoobrony. Sklep jubilerski znajdował się bardzo blisko ratusza. Nikt stamtąd nie zareagował. Wśród ofiar pogromu było mnóstwo kobiet, starszych ludzi i dzieci. Podpalano domy, a również „zdarzały się wypadki strzelania do Żydów wyskakujących z okien płonących domów”[12]. Kto zabijał i uczestniczył w tych kradzieżach? „To żołnierze i cywile, mężczyźni, ale też kobiety, kolejarze i studenci, pojawiają się również sanitariusze i siostry miłosierdzia. Przekrój lwowskiego społeczeństwa. Każdy”[13].
A przecież ci zamordowani byli lwowiakami. Wielu z tych, których chciano okraść i zamordować było polskimi patriotami. Przykładem może tu być Władysław Feldstein, który był zwolennikiem asymilacji i działał na rzecz niepodległej Polski. Jego syn walczył w Legionach Piłsudskiego, a następnie, razem z młodszym bratem, bronił Lwowa. Wśród takich ludzi był też Maurycy Allenhard, urodzony w Rzeszowie, ale związany całe życie ze Lwowem, czołowy polski prawnik. To Feldstein prosił Czesława Mączyńskiego o pomoc w ratowaniu synagogi Tempel na Starym Rynku. Komendant miasta przez dwa dni nie zrobił nic, aby zatrzymać pogrom.
Milczeniem też można wspierać śmierć. To sprzyja zapominaniu. Wystarczy udawać, że nic takiego się nie wydarzyło, aby obraz przeszłości zaczął się rozmywać. Pozostają po nim jednak ślady, cząstki, byle jak wypełnione miejsca. Znaki nieobecności są widoczne, tylko wystarczy patrzeć.
O takiej „pustce” nie można powiedzieć właściwie, ani że „jest”, ani że „nie jest”, choć stanowi ona „warunek możliwości” wszelkiego „będącego” i „niebędącego”. Prześwit Otwartego [14] – słusznie zauważa Cezary Wodziński.
Tych pustych miejsc, tej niepamięci, nie można wypełniać fantazmatami, wyobrażeniami czy przekłamaniami, inaczej okaże się, że niepamięć zwycięża, a wraz z nią śmierć i nicość. Nic się nie wydarzyło, ale jeśli już, to były ku temu powody – takie myślenie to podłość. Mniejsze zło bowiem również jest sprzymierzeńcem zapominania i zacierania. Jeśli uznać, że prawda jest najważniejsza (w sensie makro – jest zbawieniem, w sensie mikro – po prostu jest), każde jej przekłamanie okazuje się sprzeniewierzeniem bycia człowiekiem, a zezwoleniem na zajmowanie bycia przez pustkę.
Należy pamiętać, kto zabił siostrę Saly Sonntag. Kto wtargnął przemocą do ich domu, krzycząc: „dajcie nam złota, srebra, brylanty, miliony”. Kto wykręcił palce jej siostry, próbując ściągnąć z nich pierścionki. Kto ostatecznie strzelił w twarz 14-letniej Klarze Sonntag, która klęczała przed oprawcami, prosząc by ją ocalili [15].
Po roku 1918 istnieli ludzie, którzy te wydarzenia starali się zacierać, udając, że nic ważnego się nie wydarzyło. A jeśli się wydarzyło, była to słuszna kara.
„Korzeni problemu nie należy szukać w kształcie nosa, ale w prawdziwej potrzebie pogromów, jaką odczuwa człowiek” [16] – pisał Ernesto Sabato.
***
Żydzi zewsząd słyszeli, że są obcy: od Polaków i Rusinów.
Kiedy jednak zachowywali neutralność, okazywało się, że te dwie grupy narodowe miały im to za złe. Kiedy stawali po stronie polskiej, nie uzyskiwali nic w zamian i ciągle wytykano im inność. Kiedy ostatecznie okazywali się polskimi patriotami, często słyszeli, że działają tak naprawdę na szkodę tego kraju albo że to nie jest ich kraj.
***
Podczas pierwszej wojny światowej w armii austriackiej służyło trzysta dwadzieścia tysięcy Żydów. Wielu z nich pochodziło ze wschodniej Galicji, czyli w większości byli zwykłymi biedakami. Żydzi służyli również w Legionach Polskich. Wśród nich byli wspomniani tutaj bracia Feldsteinowie, ale te nazwiska można byłoby wymieniać w setkach: Motel Lewinson, Izaak Jungermann, Edmunt Szalit, Leon Holzer czy Mieczysław Kaplicki, przyszły prezydent Krakowa, to tylko kilka nazwisk, o których należałoby pamiętać.
Podczas okupacji takich miast jak Buczacz przez armię rosyjską, to również złość wojsk carskich skierowana była głównie w Żydów. Aba Lew, który znajdował się w roku 1916 w mieście nad Strypą opisywał w swoim dzienniku te zbrodnie. Na obrzeżach Buczacza „ujrzał «żydowski sierociniec, który żołnierze podpalili, szukając wódki»”[17]. W samym mieście było jeszcze gorzej. Rosjanie rabowali, gwałcili i mordowali ludzi. Tak było w latach 1914–1917, jakby żadna siła nie potrafiła zatrzymać tego zła wymierzonego w ludność cywilną miasta. Ślepą przemoc trudno jest zatrzymać, nie można jej zaspokoić. Ona trwa i jest częścią natury człowieka. Wystarczy tylko pomniejszyć i zdehumanizować pewną grupę ludzi, wyszukać najbardziej kłamliwy lub głupi powód, aby iskra nienawiści roznieciła ogień palący domy.
To, co opisał Aba Lew, działo się niemal we wszystkich miejscach tej dawnej Galicji. Autor dziennika „widział «zgwałcone żydówki», jak również «mężczyzn z roztrzaskanymi głowami i wyłupionymi oczyma». W domu noclegowym «znalazł pięcioro zamordowanych ludzi, których trzeba było pochować», a pracujący tam człowiek opowiedział mu o «niekończącym się ciągu okropieństw, jakie popełniły tu ludzkie bestie»”[18]. Te ludzkie bestie przecież zamordowały też Azriela Moszego, ubogiego tragarza, który pokochał słowa [19].
W następnych latach ludzkie bestie mordowały Ukraińców, ludzkie bestie mordowały Polaków. Nie pamiętamy o nich albo tylko o jednych, śmierć drugich uważając za mniej ważną. Chcąc nie chcąc w ten sposób trywializujemy śmierć niewinnych ludzi i stajemy się sprzymierzeńcami nicości. Umarł Żydek, umarł Lach, umarł Chochoł, i tyle, nic się nie stało. A w rzeczywistości wśród krzyku, bólu, opuszczenia i cierpienia skończył się świat.
***
Podczas drugiej wojny światowej w polskim wojsku służyło ponad sto tysięcy Żydów. Wielu z nich zostało zamordowanych przez bolszewików i nazistów. W Katyniu ten los spotkał Karola Katza. Niemcy, po zajęciu Lwowa w lecie 1941 roku, wraz z Ukraińcami przeprowadzili kolejny pogrom. Nie inaczej było w Buczaczu. Lipiec i sierpień tego roku były wyjątkowo ciepłe i sprzyjały życiu, ale ludzie wybrali śmierć.
Dawid Szkoła
[1] O. Bartov, Anatomia pewnego ludobójstwa. Życie i śmierć Buczacza, przeł. A. Musiał, Wołowiec 2019, s. 24.[2] Tamże, s. 25.[3] E. Hoffman, Sztetl. Świat Żydów polskich, przeł. M. Ronikier, Warszawa 2001, s. 58.[4] O. Bartov, dz. cyt., s. 34.[5] E. Hoffman, dz. cyt., s. 120.[6] K. Gebert, 54 komentarze do Tory, Kraków 2003, s. 22.[7] Cyt. za: G. Gauden, Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918, Kraków 2019, s. 17.[8] T. A. Olszański, Czaszka z wykrzyknikiem,https://www.tygodnikpowszechny.pl/czaszka-z-wykrzyknikiem-161046 [stan na: 16.06.2020].[9] G. Gauden, dz. cyt., s. 24.[10]Tamże, s. 45.[11] Tamże, s. 71.[12] Tamże, s. 87.[13] Tamże, s. 107.[14] C. Wodziński, Esseje pierwsze, Gdańsk 2014, s. 24.[15] G. Gauden, dz. cyt., s. 84-85.[16] E. Sabato, Pisarz i jego zmory, przeł. R. Kalicki, Kraków 1987, s. 26.[17] O. Bartov, dz. cyt., s. 74.[18] Tamże, s. 74-75.[19] Sz. J. Agnon, Przypowieść o skrybie i inne opowiadania, przeł. P. Paziński, Warszawa 2016.
Dawid Szkoła – ur. 1985 r. w Rzeszowie. Pochodzi z miejscowości Zgłobień. Ukończył kierunek Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna na Uniwersytecie Wrocławskim. Doktor nauk humanistycznych. Wydał dotychczas książki eseistyczne: Eseje (2015); Ciemno, coraz ciemniej (2017). Drukował swoje teksty m.in. w takich czasopismach jak: „Twórczość”, „Odra”, „Więź”, „eleWator” czy „Rita Baum”. Pisał też dla „Laboratorium Więzi, Przekroj.pl, Action-Mag.
Kultura Enter
nr 2020/05 nr 98