SPOŁECZEŃSTWO. Porozumienia społeczne
Fragment książki „Porozumienie społeczne” jako unikalny fenomen europejskiej kultury
Zbigniew Bujak
Wolność jako potrzeba jest niewątpliwie bardzo użytecznym pojęciem i miernikiem stopnia modernizacji w danym kraju, w danej kulturze, stosunków w danej grupie społecznej. Jest też oczywiście, w mojej ocenie, znakomitym miernikiem zdolności modernizacyjnej rewolucji z ich hasłami i programami oraz ruchów społecznych czy organizacji obywatelskich z ich statutami. Jak wspomniałem wcześniej, wolność od tyranii nie jest problemem. Odpowiednio duży poziom determinacji, zdolność do poświęcenia się (łącznie z ofiarą życia) w zasadzie wystarczą. Zniesienie niewolnictwa, zniesienie feudalnego poddaństwa, obalenie dyktatury to są milowe kroki modernizujące kraje. Są niezbędne, ale to zaledwie warunek wstępny. Dalsze modernizacyjne działania, są stokroć trudniejsze. To wręcz schody do „wolności do”. Uwolniony niewolnik, zwolnienie z feudalnych danin jeszcze nie czyni ludzi wolnymi w tym znaczeniu, jakim wolnością cieszy się elita życia społecznego i politycznego. Tu potrzebny jest jakościowy skok, aby dosięgnąć satysfakcji bycia wolnym. Rolę i znaczenie tego jakościowego skoku rozpoznajemy w innym postulacie każdej rewolucji – w godności. W gdańskiej stoczni, na placu Tian’anmen (Chiny), Tahrir (Egipt), i wszystkich innych miejscach, gdzie zebrał się lud wołający o wolność, o Prawa Człowieka. Wszędzie tam widzimy też i słyszymy radość tych ludzi, że wreszcie czują się godnie, że odzyskali godność. Trzeba dobrze rozumieć tę potrzebę, żeby nie zrobić błędu, gdy przyjdzie rozmawiać o sposobie zakończenia strajku, manifestacji, Majdanu.
Odwołajmy się do Cezarego Ripy. W bardzo wyrazisty i czytelny sposób przedstawia personifikację „godności”. To kobieta w antycznym stroju, która niesie na barkach skrzynię. Wszystko w tej personifikacji ma znaczenie. Najważniejsza jest zawartość tej skrzyni. Są w niej sprawy publiczne. Interpretacja nie pozostawia wątpliwości. Dostąpienie prawa do rozstrzygania spraw publicznych, to najwyższy zaszczyt. Dopiero dostąpienie tego zaszczytu daje prawdziwie głęboką satysfakcję, zaspokaja tę najbardziej ludzką potrzebę, potrzebę godności. Czas rewolucji, strajku, majdanu jest właśnie czasem wielkich przeżyć, osobistej satysfakcji, bo jest bezpośrednim uczestnictwem w społecznym i politycznym procesie. Im większa jego skala, im większe znaczenie dla obywateli, kraju, świata tym większa osobista satysfakcja i duma. Godność to zatem potrzeba, która czyni nas „istotą społeczną” i „zwierzęciem politycznym”. Godność to zatem to, jak traktują nas inni obywatele. Czy uważają nas za godnych dopuszczenia do rozstrzygania spraw publicznych, czy tylko jesteśmy dla nich obiektami politycznej (wyborczej) manipulacji? Godność nie jest więc niezbywalnym przymiotem, atrybutem człowieka. Jest potrzebą, o której zaspokojenie musimy się bić z tymi, którzy monopolizują przestrzeń publicznych spraw. W Polsce „godnością” nazywano urząd, który się obejmowało, który można też było kupić. Tak rozumianą „Godność” się piastowało. Dopuszczony do niej mógł być tylko stosownie urodzony. Teza zatem, że to niezbywalny atrybut nas, jako ludzi, że nie można nas godności pozbawić jest fałszywa. Owszem, to rodzaj naszego prawa, ale wpierw musimy je sobie wywalczyć. W polskiej kulturze jest pojecie „dostojeństwa”. Dostojeństwo jest naszym bardzo indywidualnym przymiotem. Swoim stosunkiem do samego siebie budujemy nasze wewnętrzne poczucie wartości. To jest atrybut, który w sobie budujemy sami, posiadamy go i jesteśmy zdolni go zachować bez względu na to, jak traktują nas inni. Człowieka zdolnego do zbudowania w sobie dostojeństwa określam „arystokratą ducha”.
Magna Carta, Dwanaście Artykułów z Memmingen, czyli o tym, co najcenniejsze w historii Europy
Rozważania o „godności” i „dostojeństwie”, to w wielkiej części po prostu wspomnienie własnych przeżyć i doświadczeń. To także efekt obecności, spotkań i rozmów z przywódcami praskiej „Aksamitnej Rewolucji, z ludźmi na Maidanie podczas Pomarańczowej Rewolucji i Euromaidanu, spotkań z dziesiątkami przywódców z innych krajów. Rewolucje w Północnej Afryce skończyły się fatalnie. Uważam, że obecna fala uchodźców, to efekt rozbudzonej świadomości i oczekiwań, co do kultury rządzenia i urządzania życia politycznego i zarazem zawiedzionych nadziei na godne podmiotowe traktowanie w swoim kraju. Przykład dobrze urządzonych państw jest znany. To kraje Unii Europejskiej. Wśród tych krajów są dwa szczególnie pożądane. To Wielka Brytania i Republika Federalna Niemiec. Czy to przypadek, że właśnie te kraje stworzyły najbardziej pożądany model państwa, gospodarki i kultury działania administracji publicznej? Nie! To metoda, która tam się zrodziła i przekształciła w sztukę rządzenia, w metodę rozwiązywania problemów społecznych, gospodarczych i politycznych. Dla mnie symbolem tej tradycji jest Magna Carta Wielkiej Brytanii i Dwanaście Artykułów z Memmingen w Niemczech. Magna Carta jest chyba najlepiej znanym dokumentem na świecie. Słusznie, bo jest tym pierwszym i od razu siedmiomilowym krokiem na drodze do systemowej reformy w państwie. To przede wszystkim nowe podejście, nowy mechanizm zmiany sposobu rządzenia państwem i zarządzania jego służbami i administracją, czyli „porozumienie”. Król, od chwili podpisania „porozumienia” dzielił się władzą i odpowiedzialnością z innymi. Początkowo ten proces angażował wąskie grono elit. Raz uruchomiony, zaczął toczyć się niczym śniegowa kula. W kolejnych wiekach, kolejne środowiska uzyskiwały prawa i status pełnoprawnych uczestników procesu podejmowania decyzji w sprawach publicznych. Magna Carta jest tu momentem poczęcia dobrze nam znanego współcześnie parlamentaryzmu z jego najbardziej znaną sekwencją – „My Naród”. Z tego punktu widzenia na Wielką Brytanię, możemy patrzeć jak na kraj i naród ukształtowany poprzez kolejne „porozumienia społeczne”. Dzisiaj królowa nie ma żadnej władzy. Nawet Jej oficjalne wystąpienia, to teksty przygotowane przez Rząd. Mimo to urząd Jej/Jego Królewskiej Mości cieszy się niekwestionowanym autorytetem. W tym autorytecie zawiera się głębokie przesłanie – Wy, obywatele odebraliście temu urzędowi całą władzę. Odbierając ją, wzięliście na siebie całą odpowiedzialność za rządzenie naszym państwem. Świadomość tej odpowiedzialności, jest tym, czego wszyscy mogą i powinni się od Brytyjczyków uczyć. Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie obywatelska odpowiedzialność jest na równie wysokim poziomie. To Północna Ameryka. Nie powinno nas to zaskakiwać. Tam życie społeczne i polityczne także ukształtowane jest przez kulturę i zasadę „porozumienia społecznego”.
Stopień modernizacji danego kraju, danego obszaru cywilizacyjnego możemy oceniać po budowlach, produktach przemysłu, osiągnięciach nauki, sztuki. To oczywiście dobra droga, czy raczej metodologia. Ma jednak bardzo poważną wadę. Patrząc na wspaniałą budowlę, odwiedzając galerię sztuki nigdy nie wiemy, z czego to się tak naprawdę wzięło? To może być efekt wojennych zdobyczy, czy niewolniczej lub feudalnej eksploatacji. Uważam, że euroatlantycka cywilizacja ma wielokrotnie lepszy wskaźnik modernizacji. Jest nim jakość i głębia upodmiotowienia obywateli. Nie mówię tu o formalnych prawach i instytucjach jak wybory czy tworzone w ich efekcie parlamenty. W większości państw na świecie są to całkowicie fasadowe „instytucje”. Nie są przejawem praw i podmiotowości obywateli. Istnieją jako narzędzia używane instrumentalnie do zdobycia często absolutnej władzy. To pokazuje, że parlament i wolne wybory, to nie jest instrument, który sam z siebie demokratyzuje ustrój polityczny. W Polsce przez cały PRL ponad 90% chodziło na wybory. Prawdziwe wybory były efektem Okrągłego Stołu. W ich wyniku powstał prawdziwy Parlament. To był efekt upodmiotowienia obywateli. Instrumentem tego upodmiotowienia były nasze polskie „Porozumienia”.
Dwanaście Artykułów z Memmingen (wojny chłopskie w Niemczech 1525 r.) nie doczekało się podpisania. Zawierające się w nich żądanie swobód dla chłopów, rzemieślników i mieszczan czekało ponad trzysta lat na urzeczywistnienie. W międzyczasie powstały w Niemczech zadziwiające wspaniałością zamki. Jednak to nie one są symbolem cywilizacyjnego rozwoju i znaczenia Niemiec w Europie. Wielkość, siła i znaczenie Niemiec zaczyna się w połowie dziewiętnastego wieku, gdy zwycięża duch Artykułów z Memmingen. Ta przygotowana „umowa”, choć niepodpisana, choć pochodząca hen, ze średniowiecza, jest bardzo znanym i żywym aktem w świadomości Niemców. Nie spotkałem jeszcze obywatela Niemiec, który by o tym dokumencie i wojnach chłopskich nie słyszał. Czy można zatem łączyć niezwykłą żywotność i cywilizacyjne sukcesy Niemiec z Artykułami z Memmingen? Uważam, że tak. „Porozumienie społeczne” jako procedura i proces rozwiązywania problemów społecznych, gospodarczych i politycznych jest niezwykle skuteczną drogą. Wraz z cywilizacyjnym rozwojem wręcz rośnie efektywność tej drogi. Dzisiaj stała się cywilizacyjną codziennością w krajach euroatlantyckiego kręgu państw. Przez swą „codzienność” umyka nam przełomowe, psychologiczne znaczenie aktu „porozumienia” w kształtowaniu świadomości, aktywności i odpowiedzialności obywateli. Dla mnie, po polskim doświadczeniu, staje się jasne, że cywilizacyjny rozwój państwa jest bardzo silnie związany ze stopniem, w jakim zasada „porozumienia” zakorzeniła się w świadomości elit, w jakim stopniu jest zasadą i metodą rozwiązywania problemów.
Stan wojenny, czyli na czym polega złamanie kręgosłupa społecznej aktywności
Polskie „Porozumienie Sierpniowe” było aktem, który miał w sobie wielką siłę modernizacyjną. Polska transformacja wciąż czerpie z tamtych zasobów obudzonej w obywatelach woli działania i odpowiedzialności za kraj. Z tego punktu widzenia Stan Wojenny był aktem niewybaczalnym. Przetrącił on kręgosłup Ruchowi Solidarność. Gwałtownie ustały prace nad przygotowywanymi oddolnie, czyli w społecznym procesie reformami wszystkich dziedzin naszego życia społecznego, gospodarczego, w kulturze, oświacie, nauce. Choć zespoły działały nadal, to skala działań w warunkach konspiracji musiała być bardzo ograniczona. Stała się zajęciem dla wąskiej elity. To przecięło powszechny społeczny charakter tego procesu. „Porozumienie Okrągłego Stołu”, choć bardzo ważne i otwierające proces reform, nie wzbudziło już entuzjazmu porównywalnego z „Porozumieniem Gdańskim”. Osiągnięcia naszej transformacji, choć wzbudzają podziw, to nie odbiegają od osiągnięć naszych sąsiadów. Nie mogę też niestety uznać, że prowadzone reformy zawierają w sobie ów wielki w mojej ocenie, dorobek naszych pięćset dni działania Solidarności (do wprowadzenia stanu wojennego). Wielkość tamtego dorobku zawiera się dla mnie w oddolnym procesie formowania projektów reform. To bardzo europejski model i kultura działania europejskich państw i ich rządów. W krajach posttotalitarnych niezwykle trudno o zrozumienie tej metodologii nawet wśród elit. Nasze hasło „Samorządnej Rzeczypospolitej” z Programu Solidarności jest krytykowane, jako wyraz wręcz utopijnego, „solidarnościowego rozumu”. Tymczasem, to właśnie w tym haśle zawierała się nasza bardzo pragmatyczna wiedza o najskuteczniejszej metodzie reformowania i zarządzania w sferze publicznej. Poznawaliśmy to podejście w naszych kontaktach z zachodnimi partnerami, managerami, przywódcami. Tym, którzy to podejście krytykują jako utopijne, brakuje po prostu elementarnej wiedzy w sferze rządzenia i zarządzania. Może to nie tylko brak wiedzy. Może to także nieuświadomiona skłonność do autorytarnego myślenia i działania. Pytanie jest dla mnie retoryczne. Argumenty, metody, narzędzia autorytarnego działania są zawsze intelektualnie łatwiejsze, niż podejście i metody oparte na podmiotowym traktowaniu obywateli, na metodach zarządzania godnościowego, zarządzania przez jakość. Te metody są od dziesiątek lat codziennością w krajach zachodniej cywilizacji. Stały się oczywiste, wrosły w kulturę pracy urzędów i służb tych państw, w metody zarządzania przedsiębiorstwami. To dzięki temu obywatele, także przybysze z innych krajów czują, że są traktowani z należnym szacunkiem. Odbieramy to, jako oczywiste, nie dostrzegamy cywilizacyjnego źródła tego podejścia, tej kultury codziennego życia i działania.
Powtórzę zatem: „Porozumienie społeczne”, to bardzo europejski wynalazek. Jeśli istnieje na innych kontynentach, to jako rodzaj europejskiego „eksportu/importu”. Co zatem jest w historii i kulturze Europy, że tylko tu zrodził się i rozwinął ten unikalny, społeczno-polityczny fenomen? To bardzo ważne pytanie, bo zawiera w sobie tezę o unikalności, która daje euroatlantyckiemu obszarowi bardzo istotną przewagę nad innymi cywilizacyjnymi kręgami. Teza o „przewadze” znalazła bardzo wyraziste i zarazem dramatyczne potwierdzenie w ostatnich miesiącach (2015/2016). Setki tysięcy, wręcz miliony ludzi szturmuje granice Europy, USA, Kanady, Australii. Płacą wielkie pieniądze przemytnikom i ryzykują, choć wiedzą, że wielu z nich straciło życie w tej drodze. Nie każdy kraj w Europie jest dla imigrantów interesujący. Chcą do Niemiec i Wielkiej Brytanii. Co spowodowało, że to w tych krajach mają największe szanse na godne traktowanie i życie? Moja odpowiedź jest jednoznaczna. Są to te narody, u których idea i zasada „porozumienia” zakwitła w umysłach elity już w odległym średniowieczu. Rozwijała się przez kolejne stulecia i pokolenia, aż rozkwitła przysłowiowym „tysiącem kwiatów” po II Wojnie Światowej. Warto zatem poszukać w jeszcze dalszej historii Europy tych momentów, tych idei, które wytworzyły tę unikalną aurę i naprowadziły myśl i działanie Europejczyków na drogę „porozumień społecznych”.
Zbigniew Bujak
Zbigniew Bujak – ur. 1954 r., polski polityk i politolog, działacz opozycji demokratycznej w czasach PRL, poseł na Sejm I i II kadencji. Współpracownik Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”, kolporter wydawnictw niezależnych, współzałożyciel Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” w ZM Ursus w Warszawie. Zasłużony opozycjonista w PRL i uczestnik obrad Okrągłego Stołu. Należy do Stowarzyszenia Wolnego Słowa. W 2014 r. współtworzył Komitet Obywatelski Solidarności z Ukrainą.